Tak! Dobrze czytacie! Polecieliśmy daleko, daleko na wschód. Z dzieckiem. Na dodatek chlubą Polskich Linii Lotniczych LOT – Dreamlinerem. Zanim jednak zaczniemy zachwycać się Chinami, słów kilka o samym locie.
Dlaczego w ogóle Chiny? Dlaczego tak daleko z dzieckiem?
Zawsze powtarzaliśmy, że kiedy pojawi się dziecko, to będziemy dalej podróżować, spełniać swoje marzenia i poznawać świat. Oczywiście córka będzie zawsze na pierwszym miejscu, ale chcemy już od samego początku zarażać podróżniczym bakcylem :) Chcemy pokazywać świat, uczyć, przyzwyczajać i pobudzać podróżniczą ciekawość.
Wiedzieliśmy, że prędzej czy później polecimy we trójkę gdzieś daleko, pytanie tylko było kiedy. Z pomocą przyszedł nam nasz rodzimy, polski przewoźnik, który we wrześniu 2016 ogłosił dobrą promocję, w której można było zakupić bilety do takich krajów jak Chiny, Korea, Japonia za mniej niż 2 000 złotych.
Nie kupiliśmy biletów od razu. Długo się zastanawialiśmy i wahaliśmy, nawet konsultowaliśmy się z pediatrą, jaki kierunek z naszej listy będzie najbardziej odpowiedni. Wiedzieliśmy, że chcemy lecieć do miejsca gdzie jest bezpiecznie, czysto, jest dobra opieka medyczna i niskie ryzyko zakażenia chorobami (dzieci poniżej 1 r.ż. nie mogą być szczepione). Dodając do tego liczbę atrakcji i miejsc do zobaczenia zdecydowanie wygrał Pekin. Duże znaczenie miał również fakt, że był to lot bezpośredni i to “słynnym” Dreamlinerem.
W tym tekście przeczytasz o:
Lot do Pekinu
Dużym plusem lotu był fakt, że był to bezpośredni lot z Warszawy do Pekinu, a czas jego trwania to około 8 godzin w jedną i 9 godzin w drugą stronę. Żadnych transferów, ryzyka zagubienia bagażu, opóźnień. Cieszyliśmy się na myśl, że w końcu polecimy słynnym Dreamlinerem LOTu.
Na lotnisku byliśmy mile zaskoczeni specjalnymi okienkami odpraw dla rodzin, dzięki czemu można zaoszczędzić trochę czasu (a tego jak na lekarstwo kiedy się śpieszy na lot). Również podczas kontroli skorzystaliśmy ze specjalnych przejść dla rodzin z dziećmi, chociaż w tym wypadku, to normalne kolejki idą szybciej (jak macie wybór to nie idźcie do tych priorytetowych).
Oczywiście pamiętajcie, że dla maleństwa możecie wnieść dodatkowo płyny, jedzenie, lekarstwa. My mieliśmy ze sobą słoiczek i dodatkowo dużo wody z jedynym, akceptowalnym przez Oliwię korkiem (taki a’la sportowy).
Na samym lotnisku nie mieliśmy za dużo czasu, więc niezwłocznie szliśmy w kierunku kolejnych okienek – jeszcze odprawa paszportowa i możemy ładować się do samolotu. No może jeszcze trzeba uwzględnić wizytę na przewijaku (tych na lotnisku Chopina jest na szczęście dość sporo).
Kołyska w samolocie
Ponieważ podróżowaliśmy z niemowlakiem dostaliśmy przydział miejsc wcześniej i specjalną kołyskę/gondolkę do spania – polecamy z wyprzedzeniem napisać do linii lotniczych, aby mieć pewność, że kołyska będzie dostępna. Miejsce mieliśmy w pierwszym rzędzie, tuż za klasą premium (rząd numer 7).
Zawsze mieliśmy obawy do tych miejsc, a okazały się strzałem w dziesiątkę. Przede wszystkim mieliśmy bardzo dużo miejsca na nogi i podczas lotu mogliśmy wszystko mieć w nogach. Na zamontowanej kołysce również można było trzymać dodatkowe rzeczy (oczywiście gdy bobas w niej nie śpi).
Jeszcze z praktycznych informacji, w kołysce mogą spać dzieci do 12 kg, tak przynajmniej jest napisane na kołyskach. Wcześniej informacja była o 10 kg, a sam personel pokładowy nie do końca wiedział czy 10 czy 12 kg…
Przereklamowany Dreamliner… czy LOT?
Niestety tutaj plusy się kończą. Zawiedliśmy się słynnym Dreamlinerem.
Zacznijmy od tego, że jest stosunkowo ciasno. Rozkład foteli to 3+3+3, Na szerokość jest ciasno i na długość również. Jak wspomnieliśmy mieliśmy sporo miejsca, bo siedzieliśmy w pierwszym rzędzie. Patrząc jednak na pozostałe rzędy to Paweł raczej nie miałby zbyt wiele komfortu jak na tak długi lot… a co dopiero gdyby dodać do tego jeszcze bobasa na kolanach. Nie mierzyliśmy, ale mieliśmy wrażenie, że miejsca jest mniej niż w tanich liniach lotniczych.
Samolot był zużyty. To było widać od razu, szczególnie po wytartych fotelach, chociaż generalnie było czysto (nawet toalety były utrzymane w czystości przez cały lot, choć w jednej w drodze powrotnej nie działała spłuczka). Fotele jednak nie działały poprawnie – tak, tak, dobrze napisaliśmy :) Dwa razy lecieliśmy i za każdym razem był problem z odchyleniem, raz nawet jeden w ogóle nie działał (w drogę powrotną, ponad 9 godzin lotu!). Słabe.
Zawiedliśmy się, a nawet bardzo, systemem rozrywkowym. Po pierwsze, ekrany są dotykowe tylko z nazwy. Po drugie, piloty i cała nawigacja są zupełnie nieintuicyjne i oporne. Nasi współpasażerowie zupełnie nie wiedzieli jak się nimi posługiwać. Nie tego spodziewaliśmy się po “nowoczesnym” samolocie.
Na dodatek wybór filmów i seriali był dość kiepski. Liczba pozycji może i wystarczająca, ale 95% to starocie, który każdy zna już na pamięć. OK, można by pomyśleć, że porównujemy do jednej z lepszych linii (Emirates), ale lataliśmy również tanimi czarterami i tam było o niebo lepiej.
LOT nawet nie postarał się o poprawną polszczyznę…
Na koniec wypełniliśmy ankietę elektroniczną, chcieliśmy po prostu ocenić nasz lot skoro jest taka możliwość. Ankieta ta jednak nikomu i tak nic nie da. Pytania są tak skonstruowane, że nie można wyrazić własnej opinii, nie ma żadnych pytań otwartych, negatywnych odpowiedzi… Ciekawe co LOT robi z zebranymi odpowiedziami. Chcielibyśmy zobaczyć tę prezentację dla zarządu mówiącą jak świetnie jest i wspaniale ;)
Zresztą zobaczcie sami (można wybrać tylko jedną odpowiedź):
Może chociaż jedzenie nam uprzyjemni lot? Niestety też nie. O ile jeszcze w stronę do Chin było przyzwoicie, o tyle w drodze powrotnej posiłki były żartem. Tak, żartem. Dostaliśmy malutkie, skromne porcje (w wersji wege daniem głównym był sam ryż i cztery plastry warzyw), a później kanapki wielkości piąstki Oliwii (dosłownie, mierzyliśmy!). Cały lot byliśmy głodni, choć in plus musimy przyznać, ze dostępne są przekąski (orzeszki i wafelki).
I tutaj przypomniał się nasz wpis powrotny z Rzymu, gdzie po zaserwowanych kanapkach cieszyliśmy się, że LOT zrezygnował z darmowego jedzenia na krótkich europejskich trasach.
To może chociaż obsługa? Wobec nas OK, chociaż… zapomnieli zdjąć w jedną stronę gondolki na czas lądowania, sami musieliśmy przed startem prosić o pas bezpieczeństwa dla Oliwii (bo już kołowaliśmy i nikt go nam nie dał), no i proszeni o podgrzanie słoiczka z jedzeniem dla bobasa zupełnie to olali… Wobec innych? Nie świecą przykładem. Byliśmy świadkami rzucania w stronę obcokrajowców głupich uwag i komentarzy, również w języku angielskim, co zdecydowanie nie przystoi załodze samolotu! Shame on you.
Szkoda, naprawdę szkoda, bo nawet przyciemniane szyby, którymi się na początku zachwycaliśmy nie przyćmią złych doświadczeń z tego lotu…
Tak naprawdę jedynym plusem tego lotu/samolotu był fakt, że lot upłynął komfortowo, bez poczucia dużych różnic ciśnienia, turbulencji. Powietrze również wydawało się “świeższe”. Tym samym możemy stwierdzić, że sam Dreamliner jest dobrą opcją. Gorzej z obsługą i ofertą Polskich Lini Lotniczych LOT :-/
Możecie sobie pomyśleć, że w tyłkach się nam poprzewracało, ale my naprawdę nie jesteśmy wymagający. Serio. Być może liczyliśmy na zbyt wiele tyle słysząc dobrego o Dreamlinerze LOTu?
Dziecko w samolocie
Oliwia naszym zdaniem lot zniosła bardzo dobrze! W stronę Chin połowę przespała, w drogę powrotną zdecydowanie mniej, ale był to lot z samego rana, więc nic dziwnego. Nie mniej jednak obalamy mit, że dzieci śpią w samolocie. Nie śpią :) Inne też nie spały. Zbyt dużo ciekawych rzeczy, tyle ludzi, ekrany, piloty, jedzenie itp. Jak tu zasnąć przy tylu bodźcach?
Podczas startu karmiłam, co pomogło przy zmianie ciśnienia, ale już przy lądowaniu nie było takiej potrzeby.
Kołyska sprawdziła się, ale tylko na moment – niestety, mimo, ze Oliwia waży trochę ponad połowę dopuszczalnej wagi, to było dla niej ciasno i nie mogła się nawet obrócić, a wszelkie próby odkładania kończyły się płaczem. I oto siedziałam 4 godziny nieruchomo ze śpiącym dzieckiem na rękach ;)
Poza spaniem, Oliwia chętnie zerkała przez fotele, uczyła się obsługi pilota i wpatrywała w okno.
Na pokładzie dostaliśmy również posiłek dla dziecka w postaci dwóch, lodowatych słoiczków. Nasze prośby o podgrzanie na nic się zdały, ale na szczęście i tak za bardzo nie liczyliśmy na stałe pokarmy.
Pekin!
W Pekinie powitał nas smog! Okropny, duży smog, który opadł dopiero wieczorem. Widoczność była bardzo kiepska zarówno podczas lądowania jak i później w ciągu całego dnia. Na szczęście był to jedyny dzień z tak wielkim smogiem. Z każdym kolejnym dniem było już lepiej.
Jak na dużą metropolię przystało, lotnisko jest oddalone od samego miasta. Do Pekinu najłatwiej dojechać metrem, którego stacja końcowa znajduje się właśnie na lotnisku. Przed wejściem do metra warto zaopatrzyć się w kartę pre-paid, którą doładowujemy i dzięki której możemy przemieszczać się metrem i autobusami po stolicy (na pociągi podmiejskie również działa, np. na Wielki Mur). O tym na pewno jeszcze napiszemy :)
Tak więc, po przylocie zaopatrzyliśmy się w kartę i ruszyliśmy w stronę Pekinu. W Chinach była młoda godzina, a dla nas środek nocy. Nic więc dziwnego, że pierwsze co zrobiliśmy w hotelu to poszliśmy spać :) Cała relacja już wkrótce!