W poprzednich wpisach zachwalaliśmy tą rajską wyspę pod niebiosa… Jednak warto również spojrzeć na Dominikanę z drugiej strony – poza pięciogwiazdkowy hotel w wersji all inclusive, a tam zaczyna się zupełnie inne życie.
Paweł wspomniał, że wszyscy w hotelu są uprzejmi, życzliwi – to prawda, są tacy bo tego oczekuje od nich pracodawca, równie mocno jak oni oczekują pensji i napiwków. Dominikana należy do krajów ubogich i dostać pracę w hotelu to jak wygrać los na loterii. Już na samym początku, nasza rezydentka opowiedziała nam o tym, jak mało zarabiają i trzeba dawać napiwki, bo mają całe rodziny na utrzymaniu.
Turystom ciężko jest zobaczyć prawdziwe życie – jedyną okazją ku temu jest zazwyczaj dla nich oglądanie Dominikany zza szyby autokaru w drodze na wycieczkę.
Większość hoteli to olbrzymie kompleksy, otoczone wysokim murem z “wartownią” przy wejściu. Są one jak miasta, gdzie są restauracje, sklepy, baseny, rozrywka itd. Przeciętny turysta nie ma powodów aby wychodzić poza hotel, ponieważ wszystko ma zapewnione na miejscu. Wychodząc na zewnątrz znajdujemy się na pustej ulicy, nic w około. Może i trochę uogólniamy, ale widzieliśmy całkiem sporo tak ulokowanych hoteli.
Poza hotelem, w małych miejscowościach widać biedę na każdym kroku. Tak naprawdę wystarczy przejść się kawałek plażą poza teren hotelu i spotykamy rodziny, które przyszły spędzić dzień na plaży z dala od turystów. My dotarliśmy również do targowiska tuż przy morzu (każda większa fala niemalże podmywała progi sklepów), gdzie tubylcy sprzedawali pamiątki. Atmosfera rodem z egipskiego bazaru, gdzie nie ma mowy aby wejść do sklepu tylko popatrzeć. Oczywiście negocjacje również mile widziane ;)
Żałujemy, że nie mogliśmy bardziej poznać społeczeństwa, kultury i zwyczajów, ale dzięki temu jest powód do kolejnej podróży na rajską (?) Dominikanę.