Szykował się długi dzień, kolejne kilkaset kilometrów do przejechania… Ruszamy w kierunku regionu Myvatn, a po drodze czekają kolejne wodospady oraz rzeki i góry, przez które trzeba się przebić.
Na dzisiaj jedną z większych atrakcji był lunch w islandkim barze, gdzie serwowane są troche inne potrawy niż te, które smakowaliśmy do tej pory (tak, wreszcie coś innego niż zupy, burgery i pizza!).
W tym tekście przeczytasz o:
Droga do Akureyri
Ten dzień przeznaczony był na pokonanie trasy ze wschodnich fiordów do Akureyri, a dokładniej do noclegu nieopodal tej miejscowości.
W hostelu, w którym się zatrzymaliśmy zjedliśmy kontynentalne śniadanie (z każdym kolejnym dniem było coraz uboższe…) i ruszyliśmy w drogę. Śniadanie z premedytacją zjedliśmy skromne, bo około 12 planowaliśmy pojechać na lunch, gdzie chcieliśmy spróbować jak najwięcej tutejszych potraw.
Początkowo planowaliśmy zrobić jeszcze jakieś zakupy w Bonusie, ale okazało się, że jest otwarty od 11 więc od razu pojechaliśmy w kierunku jeziora Lagarfljót. Najpierw jechaliśmy malowniczą doliną, aż dotarliśmy do jeziora i jechaliśmy wzdłuż niego, dopóki nie dojechaliśmy do wodospadu Hengifoss.
Jest to drugi najwyższy wodospad na Islandii (ok 120 metrów). Tuż przy drodze 933 znajduje się parking, gdzie można zostawić samochód i podejść do wodospadu.
Droga jest momentami dosyć stroma i zajmuje ok 40 minut w jedną stronę. Przeszliśmy prawie całą trasę i mimo, że dokładnie słyszeliśmy wodospad, nie byliśmy w stanie zobaczyć go w całej okazałości ze względu na pogodę :(
Typowe islandzkie potrawy
Następnie udaliśmy się do pobliskiej knajpki – Klausturkaffi, którą nam polecono, aby spróbować bardziej tradycyjnych, islandzkich potraw. Również możemy ją Wam mocno polecić!
Poza restauracją znajduje się tutaj również muzeum i hotel. Od godziny 12 dania serwowane są w postaci bufetu, gdzie płaci się za osobę i można jeść i pić do woli. Tak, napoje, kawa i herbata również są wliczone w cenę, co rzadko się zdarza.
Bazując na naszym wcześniejszym doświadczeniu, chcieliśmy być jak najwcześniej, aby nie czekać długo w kolejce (już się naczekaliśmy na stoliki na Islandii). Na szczęście okazało się, że to miejsce wcale nie jest aż tak popularne, a oprócz nas w pomieszczeniu były ze 4 osoby.
W środku było bardzo przytulnie, znajdowały się tam podłużne ławy, obrusy, serwetki i poduszki. Zaraz po naszym wejściu, gospodyni zaczęła wykładać wszystkie potrawy na mały stolik.
Były zarówno przekąski, dania główne jak i desery. Wszystko opisane po angielsku, świeżo przygotowane wykorzystując lokalne składniki.
Na szczególną uwagę zasługują klopsiki z renifera, gulasz jagnięcy, świeżo pieczony chleb oraz świeże warzywa.
Dostępne były również zupy, sałatki i inne dodatki.
Gospodyni była przemiła, a gdy tylko coś zniknęło od razu dokładała nowe dania.
Za obiad zapłaciliśmy 2950 koron za osobę, co może wydawać się sporą sumą, jednak biorąc pod uwagę, że jesteśmy w jednym z droższych krajów, a we wcześniejszych knajpach płaciliśmy ok 1500-2000 koron za samego burgera, to okazuje się, że wcale nie jest za drogo ;) Tym bardziej, że jedzenie było przepyszne, a my wyszliśmy tak najedzeni, że aż do wieczora nic nie zjedliśmy! :)
Zmienna pogoda na Islandii
Dalsza droga prowadziła przez mgły, co chwila również padał deszcz. Nie mogliśmy przez to podziwiać otaczających nas wzniesień. Jechaliśmy dalej w kierunku Myvatn.
Po drodze zatrzymaliśmy się na jednej z nielicznych stacji benzynowych przy drodze – odkryliśmy tutaj islandzkie myjnie, które są ogólnodostępne. Każdy może podjechać i wyszorować auto, a jest co czyścić, szczególnie jeśli jeździ się poza asfaltowymi drogami :)
Tak więc my byliśmy najedzeni, auto wyczyszczone – gotowi na podbój północnej Islandii!
Zobacz galerię wszystkich zdjęć >>>
Zobacz również Islandia – co warto zobaczyć? (TOP 10).