Nie, nie chodzi o temperaturę powietrza, ale o ciepło wnętrza ziemi, które w rejonie Myvatn jest wyjątkowo odczuwalne ze względu na cienką skorupę ziemską w tym mieisljscu.
Czasami chodząc tutaj można odnieść wrażenie, że przemieszcza się po bardzo aktywnym gruncie. Popękana ziemia, przeróżne formacje z lawy, buzująca woda oraz kratery sprawiają, że krajobrazy są piękne, ale i przerażające zarazem…
W tym tekście przeczytasz o:
Okolice jeziora Myvatn
Region ten kiedyś znajdował się pod pokrywą lodową (ok. 10 000 lat temu), a aktywność wulkanów sprawiła, że rejon ten znacząco zmienił się od tego czasu. Ostatnia erupcja była zanotowana w 1984, ale naukowcy twierdzą, że lawa zebrała się w latach 90-tych i możemy spodziewać się kolejnych erupcji w najbliższym czasie. Liczba rzeczy jakie można tutaj zobaczyć i doświadczyć jest naprawdę długa i spokojnie jest co robić przez kilka dni. Ważne tylko, aby pogoda dopisała, co na Islandii już nie jest takie proste.
Prawie już tradycyjnie, nasz dzień zaczął się deszczowo i już na śniadanie, które mieliśmy w budynku obok, musieliśmy ubierać kurtki przeciwdeszczowe. Niezrażeni, spakowaliśmy się i pojechaliśmy w kierunku jeziora Myvatn, a potem Krafli. Po drodze odbiliśmy z drogi nr 1 w prawo do wodospadu Goðafoss na rzece Skjálfandafljót.
Do wodospadu można dojechać samochodem z obydwóch stron, my byliśmy ze strony wschodniej. Wodospad jest bardzo malowniczy, zapewne jeszcze bardziej kiedy jest słonecznie ;)
Krafla – najsłynniejszy krater na Islandii?
Dalej pojechaliśmy w kierunku jednego z najsłynniejszych kraterów na Islandii – Krafla. Z drogi numer 1 skręciliśmy w lewo i jechaliśmy za znakami prowadzącymi do Krafli. Wokół mijaliśmy elektrownie geotermalne i mnóstwo rur transportujących wodę.
W zależności od tego jak zawieje wiatr trzeba, czasami zatykać nos ;) Unosi się tutaj pełno charakterystycznego zapachu dla wód geotermalnych. Jak dla nas, coś na smak zgniłego jaja ;)
Kręta droga prowadzi aż do krateru z jeziorem Viti, gdzie należy przejść jakieś 50 metrów i już jest się na krawędzi wzniesienia. Wokół krateru prowadzi ścieżka, którą można przejść aby podziwiać widok z każdej strony, jeśli oczywiście widoczność wynosi trochę więcej niż kilkadziesiąt metrów. Akurat, gdy byliśmy w tym miejscu pogoda była najgorsza. Poczekaliśmy więc trochę i po pewnym momencie byliśmy nawet w stanie zobaczyć całe jezioro. Zdjęcia jednak z tego miejsca nam zupełnie nie wyszły :(
Aktywny wulkan Leirhnjúkur
Nieopodal znajduje się Leirhnjúkur – najbardziej imponujący i niebezpieczny wulkan, element systemu wulkanicznego Krafla.
Samochód zostawiliśmy na parkingu i ruszyliśmy wyznaczoną drogą pomimo coraz bardziej niesprzyjającej pogody. Wiedzie ona wokół pękającej ziemi i zastygniętej lawy.
Następnie, droga prowadzi po mniej stabilnym podłożu, ale aby nie odstraszyć turystów, ułożone są drewniane kładki (uwaga, w trakcie deszczu są naprawdę śliskie i łatwo o upadek).
Po okołu 20 minutach marszu, wśród przeróżnych formacji lawy dochodzi się do gorących źródeł.
To nie koniec trasy, można iść dalej w górę, do krateru. Trzeba być ostrożnym, bo łatwo o upadek i nie należy zbliżać się do atrakcyjnych, kolorowych siarkowych skał, które są rozgrzane. Trasa jest słabo oznaczona, na próżno szukać znaków, więc w gruncie rzeczy nawet nie wiemy dokąd dotarliśmy, ale od źródeł szliśmy dalej jeszcze jakieś 15-20 minut.
Oczywiście można iść jeszcze dalej, ale byliśmy już bardzo przemoczeni, a i do sprzętu zaczęła dostawać się woda.
Podczas całej drogi minęliśmy może ze 4 osoby.
Mimo niesprzyjającej pogody było to jedno z najlepszych doświadczeń w trakcie całego pobytu na wyspie. Pomimo strasznej ulewy i kiepskiej widoczności, chodzenie po tak aktywnym terenie jest nie lada przygodą, rodem z filmów katastroficznych (pogoda tylko dodaje smaczku ;) ).
To już był szczyt wytrzymałości naszych plecaków i kurtek, więc potrzebowaliśmy miejsca aby wyschnąć i odpocząć. Zjeżdżając w dół, zatrzymaliśmy się w Centrum Informacji Turystycznej w okolicach Elektrowni Geotermalnej. Można tutaj skorzystać z toalety, napić się ciepłej kawy no i oczywiście dowiedzieć się interesujących rzeczy o tutejszych źródłach, ich wykorzystaniu oraz geologii otaczającego regionu.
Wracając do drogi numer 1, minęliśmy po drodze bardzo ciekawą instalację w samym polu :) Podobno kiedyś był tam wystawiony kibelek, więc prawdopodobnie zmieniają tą atrakcję co jakiś czas, albo ktoś im w końcu zatkał poprzednią ;)
Gorące źródła
Kiedy już wróciliśmy do głównej drogi skierowaliśmy się na zachód, ponownie w kierunku jeziora Myvatn. Po drodze minęliśmy baseny termalne, w których można się legalnie kąpać (oczywiście płatne).
Następnie skręciliśmy w kierunku bardziej naturalnych gorących źródeł – Grjótagjá. Jadąc w kierunku jaskiń widzieliśmy dziury w ziemi przykryte kamieniami, gdzie prawdopodobnie wypiekany jest lokalny przysmak – chleb Rúgbrauð.
Jaskinie są niepozorne, wyglądają jak wypiętrzone skały z ziemi. Przy parkingu są od razu dwie dziury, przez które można wejść i po skałach zejść do wody, która jest tutaj wyjątkowo ciepła – ok. 40 stopni. Przy zimnej temperaturze, wszystko paruje, więc i o zdjęcia ciężko.
Teoretycznie, jest zakaz kąpieli, ale w praktyce w dole zobaczyliśmy kilka osób kąpiących się lub chociaż moczących stopy :)
Wspinaczka na wulkan Hverfjall
Dalej, wróciliśmy znowu do drogi nr 1 i dojechaliśmy do jeziora Myvatn, aby skręcić w lewo drogą nr 848 do Dimmuborgir i wulkanu Hverfjall. Pierwsze, jest obszarem, przeróżnych i najbardziej fantazyjnych jaskiń i skał wulkanicznych. Prowadzi tutaj kilka ścieżek w zależności od czasu jakim dysponujecie.
Najpopularniejsza to Church Circle, która ma 2,25 kilometra. Polecamy również wejść na platformę widokową, skąd rozpościera się piękny widok na cały obszar.
Obok jest sklep z pamiątkami i bufet, gdzie można zjeść coś ciepłego, a specjalnością jest wspomniany już wcześniej Rúgbrauð (ok 2000 koron za bufet z zupą i chlebem).
Nad obszarem króluje wygasły wulkan Hverfjall (Hverfell), który kształtem przypomina wulkany znane z filmów – niemalże idealnie okrągły o średnicy ok 1 km.
Wulkan powstał jakieś 2500 lat temu, jest już wygasły, a jego wysokość to 463 metry. Do krateru dojeżdża się offroad’ową, żwirową drogą, ale zwykłe 2WD samochody też bez problemu dają radę. Prowadzi ona zboczem wulkanu, aż do ścieżki, która prowadzi na samą górę (prosta droga, którą wchodzi się bardzo szybko).
Podobnie jak w przypadku poprzedniego krateru, jest wyznaczona ścieżka wokół, a tutaj można przejść również w poprzek, przez sam krater.
Dalej, przejechaliśmy drogą wokół jeziora Myvatn od strony południowej – bardzo polecamy! Piękne widoki, skały, nic tylko się co chwilę zatrzymywać :)
Obserwowanie wielorybów w Húsavík
Ostatnim punktem na ten dzień była miejscowość Húsavík – miejscowość rybacka, która słynie z organizowanych stąd “polowań” na wieloryby. Oczywiście jest to polowanie z aparatem fotograficznym, a zwierzętom nie dzieje się żadna krzywda.
Znajdująca się tu zatoka jest miejscem, w którym bardzo często można zobaczyć wieloryby – jest to największe tego typu centrum w Europie. Na rynku jest dwójka największych graczy, którzy organizują wycieczki, a ich oferta różni się jedynie deserem w ramach posiłku (dosłownie!).
Warto zarezerwować sobie miejsce wcześniej, ponieważ w sezonie może zabraknąć miejsc. Obie firmy podają bardzo wysokie prawdopodobieństwo zobaczenia wielorybów (nawet 95%), ale oczywiście nikt nie gwarantuje zwrotu jeśli wielorybów akurat nie będzie (chociaż czytaliśmy, że można wtedy próbować popłynąć w drugiej turze jeśli będzie miejsce). Generalnie, po drodze pytaliśmy wiele osób, czy im się udało i niemalże wszyscy kiwali twierdząco :)
W miejscowości znajduje się również kilka ładnych budynków, muzeum wielorybów i fallologiczne – dla każdego coś dobrego ;)
My zostaliśmy w miejscowości na jedzenie, w przytulnej knajpce tuż przy morzu. Tradycyjnie zupa dnia i islandzki burger ;)
Za nami kolejny dzień pełen wrażeń i atrakcji, a Islandia nie przestaje nas zaskakiwać :)
Zobacz galerię wszystkich zdjęć >>>
Zobacz również nasze praktyczne podsumowanie wyjazdu na Islandię.