Kioto (Kyoto) to miasto z tradycjami, świątyniami, chramami, cel niemalże wszystkich podróży do Japonii. Mówi się, że być w Japonii i nie zobaczyć Kioto, to jak być w Polsce i nie zobaczyć Krakowa.
Tak więc ten dzień w całości przeznaczyliśmy na zwiedzanie dawnej stolicy Japonii. Baaardzo dłuuuugi dzień… serio!
W tym tekście przeczytasz o:
Komunikacja miejska w Kioto
Na początek udaliśmy się na dworzec Kioto, gdzie można kupić bilet całodniowy na autobusy lub autobusy plus metro. Poszliśmy prosto do informacji turystycznej aby pobrać jakieś mapki, ulotki i wypytać o najciekawsze miejsca. Jeśli będziecie mieć chwilę, warto udać się na taras znajdujący się na dworcu – widać panoramę miasta (taras jest bezpłatny).
Jeśli chodzi o komunikację miejską, to samo metro nie jest zbyt rozbudowane, ale jest. Zaznaczyć tutaj trzeba, ze w Kioto są tylko dwie linie metra: północ-południe i wschód-zachód. Dla turystów miasto przygotowało specjalne linie autobusowe, które kursują pomiędzy najważniejszymi atrakcjami miasta – za co ogromny plus! Przed podjechaniem na przystanek mogliśmy posłuchać w języku japońskim, angielskim i jednym bliżej dla nas niezidentyfikowanym (koreański?) opisu atrakcji do której się zbliżaliśmy.
Co ciekawe, do autobusów wsiada się tylnymi drzwiami i dopiero przy wyjściu płacimy za przejazd lub pokazujemy nasz bilet. Nigdzie do tej pory nie spotkaliśmy się z takim mechanizmem – cóż, pełnia zaufania do społeczeństwa a i masz czas na odliczenie drobnych czy znalezienie biletu.
Niestety od samego rana zbierało się na deszcz i pogoda nam mocno utrudniła zwiedzanie miasta. Po deszczowym dniu w Kamakurze i Yokohamie liczyliśmy, że będziemy oglądać najpiękniejsze miejsca w Kioto w pełnym słońcu, ale przeliczyliśmy się.
W Japonii podczas deszczu nie funkcjonuje coś takiego jak kurtka przeciwdeszczowa – wszyscy chodzą tylko i wyłącznie z parasolkami, a przed każdym sklepem czy restauracją znajdziemy stojaki gdzie można je zostawić (a nawet foliowe torebki na parasole). My (niestety) przemieszczaliśmy się w w kurtkach przeciwdeszczowych. Wygodnie, ale “niekulturalnie”, bo dzięki temu, że parasolki zostawiają na zewnątrz nie wchodzi się mokrym do środka. My niestety trochę wnosiliśmy wody i czasami ludzie na nas dziwnie parzyli… Ale do rzeczy…
Złoty Pawilon (Kinkakuji)
Pierwsze kroki skierowaliśmy do najbardziej znanego miejsca w Kioto czyli Złotego Pawilonu (Kinkakuji). Wejście jest oczywiście płatne, ale naprawdę warto!
Tytułowy budynek to świątynia zen pokryta złotymi płatkami, które sprawiają, że budynek pięknie się mieni. Już samo położenie świątyni zasługuje na uwagę: tuż nad stawem Kyōko-chi, w którym odbija się cały budynek, otoczony zewsząd zielenią. Początkowo, była to willa shōguna Ashikaga Yoshimitsu, później przemianowana na świątynię. Kilkakrotnie niszczona, a nawet podpalona przez młodego mnicha – ostatecznie odbudowana w 1955 roku.
Piękny budynek, zadbane ogrody – warto przejść się na wzniesienie, skąd rozciąga się widok na miasto. Co przykuło naszą uwagę, to stojące w oddali oznaczone drzewo, które przetrwało lub było wystawione na działanie radioaktywne po ataku w Hiroszimie. Nie wiemy dokładnie jak to możliwe, że tylko jedno było oznaczone, ale coś w tym musiało być.
Srebrny Pawilon (Ginkaku-ji)
Ginkakuji to kolejna świątynia buddyjska, początkowo willa shōguna Ashikaga Yoshimasa (nie mylić z tym od Złotego Pawilonu!). Wbrew nazwie, nie zobaczymy tutaj budynku pokrytego srebrem, bo shōgun nie zdążył za życia dokończyć willi.
Podobnie jak w Złotym Pawilonie tak i tutaj jest staw, zadbane ogrody, chociaż w przypadku Srebrnego Pawilonu ogród wydaje się bardziej zadbany, jest więcej kwiatów, a gdzieniegdzie znajdują się stożki usypane z piachu symbolizujące górę i jezioro (ogród z piasku).
Pozostałe świątynie Kioto
W Kioto jest prawdziwe zatrzęsienie świątyń i chramów. Można by spędzić tutaj tydzień a i tak nie byłoby szans na zobaczenie wszystkiego. Tego dnia udało nam się zobaczyć jeszcze kilka obiektów, we wschodniej części Kioto, o których piszemy poniżej.
Chram Heian (Heian-jingū) – stosunkowo młody chram, bo liczący lekko ponad 100 lat, wybudowany w 1100 rocznicę założenia Kioto. Budynek i plac imponują wielkością i niewykorzystaną przestrzenią. Dopiero poza placem jest trochę mniej przytłaczająco – jest tutaj ogród, staw (w którym podobno pływają żółwie), most i dużo zieleni. Pomarańczowa, wysoka brama torii, która stanowi główne wejście do świątyni znajduje się na ulicy, oddalona o jakieś pół kilometra od samych budynków chramu.
Świątynia Chion-in – jest to siedziba główna jednego z odłamów (lub jak kto woli sekty) buddyzmu: Jodo. Świątynia słynie z wielkiej, drewnianej bramy – San-mon, która jest największą bramą w Japonii.
Świątynia Nanzenji – również w tej świątyni (klasztorze) można zobaczyć imponującą, drewnianą bramę San-mon. Początkowo, była tu willa cesarza Kameyamy, następnie postawiono świątynię, a później zmieniono całość na klasztor Rinzai. Na uwagę szczególnie zasługuje ogród na tyłach świątyni.
Chram Yasaka – jeden z najpopularniejszych chramów w Kioto. Czymś co się od razu rzuca w oczy są czerwone, drewniane tori, ale również czerwone wykończenia budynków, płoty a nawet latarenki. Wisi tutaj mnóstwo lampionów, ich liczba sprawia wręcz wrażenie, że jeszcze kilka i konstrukcja która je trzyma zaraz się zawali. Na każdym jest napisana nazwa fundatora (firmy, która wspiera chram). Chram Yasaka jest zwany również Gion, od dzielnicy która znajduje się tuż obok (o której dwa akapity poniżej).
Zobaczyliśmy wiele świątyń i chramów. Może nawet za dużo, bo w pewnym momencie zaczęły nam się zlewać w jedno… Wszystkie są piękne i warte polecenia jednak przy nastej świątyni już można pomylić, które widziało się wcześniej. Może to kwestia tak innej i nieznanej dla nas religii oraz kultury.
Niestety w trakcie naszego tournée po obiektach sakralnych Kioto nie mieliśmy dużo szczęścia, bo deszcz cały czas dawał się we znaki, co odbierało nam część radości. Nie czuliśmy dymu z kadzidełek, nie widzieliśmy modlących się Japończyków, atmosfera nie była już nie ta sama.
Gejsze w Gion
Nie traciliśmy jednak nadziei. A może po prostu szkoda nam było dnia, aby wracać i siedzieć w hotelu? Ruszyliśmy w kierunku Gion w poszukiwaniu najprawdziwszych gejsz (choć w Kioto poprawniejsze jest: geiko).
Gion to z jednej strony nowoczesna, a z drugiej stara i zabytkowa dzielnica. Co jednak ważniejsze, dzielnica słynie z gejsz, które łatwo spotkać na ulicy, a jeszcze łatwiej w restauracjach lub tzw. teahouse’ach. My szczęścia znów mieliśmy jakby mniej – na ulicach widzieliśmy raptem kilka Gejsz (może za sprawą deszczowej pogody).
Najsłynniejszą ulicą jest Hanami-koji, na której znajdują się budynki z XVII wieku, w tym szczególnie drewniane zabudowania machiya.
Jeśli będziecie w czasie kwitnienia wiśni to koniecznie pójdźcie do Shirakawa-minami Dori, jednej z najpiękniejszych japońskich ulic. Możemy sobie jedynie wyobrazić jak magicznie jest tutaj kiedy zakwitną drzewa.
Deszcz, deszcz, deszcz… :)
Tak, jesteśmy monotematyczni w relacji z tego dnia, ale co zrobić kiedy dwóch tułaczy z Europy przyjeżdża do jednego z piękniejszych miast Japonii i nie może się nim nacieszyć ;) Zmoczeni i zmęczeni pojechaliśmy na Targ Nishiki (Nishiki Ichiba), który jest doskonałym schronieniem przed deszczem. Wreszcie pojawiła się nadzieja, że trochę wyschniemy i ogrzejemy się.
Jest to targ w centrum miasta na którym jest ponad 100 sklepów i restauracji. Można tutaj dostać mnóstwo mniej lub bardziej znanych artykułów spożywczych, mnóstwo owoców morza (w tym małe ośmiorniczki nadziewane na patyczki jak lizaki) i dziwnych japońskich składników/przypraw. Większości sprzedawanych tu rarytasów nie znaliśmy i nigdy wcześniej na oczy nie widzieliśmy. Nie byliśmy również na tyle odważni aby wszystkiego próbować, ale nie mogliśmy oderwać wzroku od koszy i pojemników pełnych egzotycznych przysmaków. Na targu można oczywiście kupić też różne pamiątki, gadżety, ubrania, chociaż zdecydowanie dominuje jedzenie.
Na samym końcu targu znajduje się wielki, czerwony krab ;)
Mieszanina zapachów, tłumy ludzi oraz panujący gwar są charakterystyczne dla tego miejsca. Momentami ciężko było przecisnąć się od jednego do drugiego stoiska – widać targ nawet na drugim końcu świata rządzi się tymi samymi prawami :)
Po krótkim spacerze przeszliśmy do knajpki polecanej przez nasz przewodnik: Ippudo. Akurat udało nam się trafić na porę lunchu, więc w cenie zupki mieliśmy jeszcze japońskie pierożki, ryż no i oczywiście herbatę.
Dodatkową atrakcją byli siedzący obok tubylcy, którzy bardzo ostentacyjnie mlaskali i siorbali jedząc zupę – znaczy chłopakom smakowało :) Jest to zupełnie normalne zachowanie w kulturze japońskiej. Niestety siedzącym obok innym turystom nie przypadło to chyba do gustu, bo szybko opuścili restaurację.
Pałac Cesarski
Po posiłku poszliśmy do Pałacu Cesarskiego (Kyōto Gosho), który mieści się w rozległym, o kształcie prostokąta, Parku Cesarskim. Ten duży, zielony obszar w centrum miasta od razu rzuca się w oczy patrząc na mapę Kioto.
W parku były pustki (co rozumiemy ze względu na coraz większy deszcz), więc przemierzaliśmy samotnie szerokie parkowe aleje, a na końcu pocałowaliśmy klamkę bramy do pałacu. Niestety kiedy dotarliśmy obiekt był już zamknięty, więc nie mieliśmy szans na zobaczenie cesarskich budynków. Dowiedzieliśmy się jedynie że, aby dostać się do środka należy wcześniej zapisać się w budynku nieopodal – jest to jedyna opcja aby wejść na teren Pałacu Cesarskiego.
Podsumowanie Kioto
Postanowiliśmy na tym zakończyć zwiedzanie Kioto na dzisiaj. To był bardzo długi i męczący dzień. Chyba nawet jeden z najdłuższych w trakcie naszej całej podróży. Mimo przeciwności losu staraliśmy się wyciągnąć z tego dnia jak najwięcej, ale wracając do hotelu cieszyliśmy się, że zostajemy tutaj dłużej, bo może jeszcze uda się zobaczyć Kioto w korzystniejszych warunkach.
Mimo wszystko, może ze względu na pogodę, brakowało nam „efektu wow”. Poza świątyniami, które faktycznie robią wrażenie (chociażby ich ilość), miasto jest szare, nijakie, mniej rozwinięte niż Tokio. Wynika to zapewne z faktu, że dwa dni wcześniej byliśmy w głośnej, kolorowej stolicy, a tutaj panuje większy spokój, reklamy nie oślepiają tak bardzo a i nie ma problemu z tłumami na ulicy. Inne miasto, inny klimat. Nam póki co bardziej odpowiadał ten tokijski.
Nie oznacza to bynajmniej, że Kioto należy skreślić z listy miast do zobaczenia w Japonii. Warto! Chociażby dla tych świątyń, chramów, pałaców jak i miejscowości w niedużej odległości od Kioto, o których piszemy w kolejnych wpisach.
Zapraszamy do obejrzenia oczywiście większej ilości zdjęć w galerii: