Spakowani, załadowani z plecakami ruszyliśmy w dalszą podróż. Jeszcze jeden punkt w Kioto i ruszyliśmy w kierunku małej miejscowości o nazwie Fujimami w prefekturze Wakayama, gdzie turyści raczej nie zaglądają. Ale jak być w Japonii i nie odwiedzić rodziny?
Kolejne świątynie w Kioto: Kiyomizudera i Nanzenji
Z samego rana opuściliśmy nasz fantastyczny Guest House w Kioto. Będzie to jeden z tych noclegów, które będziemy bardzo dobrze wspominać i wszystkim polecać. Niestety nic co dobre nie trwa wiecznie, a nasza podróż po Japonii zbliżała się ku końcowi.
Był to nasz ostatni dzień w Kioto, więc postanowiliśmy go maksymalnie wykorzystać i zobaczyć jeszcze kilka świątyń, do których do tej pory nie udało się dotrzeć. Aby podróżować bez zbędnego balastu udaliśmy się najpierw na stację kolejową, aby w skrytkach zostawić nasze duże plecaki. Przećwiczyliśmy to już na dworcu w Yokohamie, więc tym razem poszło nam sprawniej i szybciej.
Nie tracąc czasu, ruszyliśmy od razu w kierunku przystanku autobusowego w naszą ostatnią wycieczkę po Kioto. Pogoda na cały dzień wreszcie zapowiadała się ładna, a na niebie były jedynie pojedyncze chmury. Mieliśmy nadzieję, że dzięki temu jednak uda nam się wspominać Kioto nie tylko przez pryzmat świątyń i chramów zlanych deszczem.
Pierwszym punktem na mapie był buddyjski kompleks świątynny Kiyomizu-dera. Zbudowany na wzniesieniu przyciąga tłumy nie tylko ze względu na budynki się tutaj znajdujące, ale również ze względu na rozległą panoramę na całe Kioto. Punktem, który skupia najwięcej odwiedzających jest drewniany podest znajdujący się tuż przy głównym pawilonie, na wysokości 13 metrów nad zalesionym wzgórzem.
W przeciwieństwie do wcześniejszych dni pogoda była wręcz wyśmienita na podziwianie miasta z góry.
Świątynia Kiyomizudera powstała w 780 roku, a jej nazwa oznacza dosłownie Świątynię Czystej Wody. Zbudowana została na wzniesieniu Otowa, obok wodospadu (Otowa-no-taki) z krystaliczną wodą, której zawdzięcza swoją nazwę. Obecne budynki są rekonstrukcją z 1633 roku, a kompleks znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO.
Na terenie kompleksu znajdziemy również posążki Jizō, o których pisaliśmy tutaj.
Jak dojechać do Kiyomizu-dera? Najlepiej autobusem linii 100 lub 206 i wysiąść na przystanku Gojo-zaka lub Kiyomizu-michi. Stąd czeka Was jeszcze krótki spacer pod górę, aby dojść do bramy świątyni. Początkowo droga nie jest zbyt ciekawa, ale kiedy wejdzie się na Matsubara Dori, część tylko dla pieszych, od razu zmienia się klimat.
Są tutaj stare, niskie zabudowania, a wzdłuż drogi kuszą nas liczne sklepy i restauracje. Z jednej strony jest to przyjemniejsze niż chodzenie wąskimi chodnikami, ale z drugiej strony było to kolejne miejsce, gdzie mamy pełen przekrój chińskich (tfu, japońskich) produktów. Fakt, wiele jest typowych, lokalnych i tylko pozostaje nam mieć nadzieję, że część jest ‘made in Japan’.
Ponieważ mieliśmy mało czasu, odcinek między świątynią Kiyomizudera a Nanzenji pomimo ładnej pogody, która zachęcała do spacerów, pokonaliśmy autobusem. Wam polecamy pieszą wycieczkę, szczególnie przez historyczną część Higashiyamy.
Nanzenji została zbudowana w połowie XIII wieku i początkowo była willą cesarza Kameyamy, a w późniejszym czasie zmieniona została na świątynię zen. Podobnie jak w Kiyomizudera, również budynki w Nanzen-ji zostały zniszczone i odbudowane.
Do kompleksu wchodzi się przez wielką, drewnianą bramę Sanmon zbudowaną w 1628 roku – dostępna jest dla zwiedzających, którzy mogą podziwiać widoki ponad czubkami drzew.
Czymś co najbardziej nas zaskoczyło na terenie kompleksu był murowany akwedukt! Zbudowany w XIX-XX wieku służył do transportu wody i dóbr pomiędzy Kioto a jeziorem Biwa.
Do świątyni Nanzenji najlepiej dostać się metrem (linia Tozai, stacja Keage) lub autobusem miejskim nr 5 (przystanek Nanzenji-Eikando-michi).
Prawdziwa Japonia
Mimo, że opisy tych dwóch świątyń mogą wydawać Wam się krótkie, to ich zwiedzanie zajęło nam pół dnia, a i tak nie widzieliśmy wszystkiego! Mieliśmy już zarezerwowane miejsca na konkretny pociąg, więc niestety nie mogliśmy spędzić w nich tyle czasu ile byśmy chcieli.
Wróciliśmy więc do stacji głównej w Kioto. Mieliśmy chwilę zapasu, więc zjedliśmy na szybko zupę ramen w jednym z wielu barów na stacji i następnie zajęliśmy wygodne miejsca w pociągu do Osaki. W Osace przesiedliśmy się na wolniejszy pociąg do miejscowości Fujinami aby poznać prawdziwa Japonię, z dala od białych kołnierzyków i turystów.
Pierwsze co nam rzuciło się w oczy już na stacji na której wysiadaliśmy to brak angielskich napisów. W większych miastach informacje były podawane również po angielsku, tutaj jest tylko japoński, więc nie zastanawiając się długo po prostu poszliśmy za tłumem.
Stacja kolejowa jest mniejsza, mniej nadźgana technologią niż te które widzieliśmy w Tokio i Kioto. Spokój, cisza, nikt nie pędzi na pociąg, nie ma długich kolejek (ba, nie ma nawet oznaczonych linii, gdzie stać do poszczególnych wagonów ;) ) – ma się wrażenie jakby było się w innym azjatyckim państwie. Zobaczyliśmy jak życie płynie poza metropoliami, jak wyglądają zabudowania, szkoły, małe świątynie i chramy.
Na szczęście nie byliśmy już sami… Cały wieczór i poranek dnia następnego spędziliśmy z rodziną – tą część wyjazdu zostawimy tylko dla siebie :)
Następnego dnia czekał nas już ostatni odcinek podróży – powrót do Osaki, skąd mieliśmy lot powrotny do Dubaju, o czym możecie poczytać w następnym wpisie >>