Zaczynamy naszą relację z wyjazdu na Kubę! Jak już wspomnieliśmy wcześniej wybraliśmy przelot z Madrytu, więc pozostawało nam dokupić przelot z Polski do Hiszpanii…
Zapraszamy do naszej relacji z samej podróży na słoneczne Karaiby.
W tym tekście przeczytasz o:
Tani dolot do Madrytu?
Po zakupie biletów na Kubę, pozostało nam kupić bilety na przelot do Madrytu. Okazało się, że najlepiej i najwygodniej będzie nam polecieć do Madrytu linią Norwegian Air, a powrót do Warszawy spędzić na pokładzie Ryanair‘a.
Do Madrytu polecieliśmy dzień wcześniej, aby mieć pewność, że zdążymy na samolot. Chcieliśmy uniknąć powtórki z przygody podczas lotu na Kanary (dzięki Enter Air!), gdzie opóźnienie wyniosło ponad 6h! W tym wypadku oznaczyłoby to dla nas spore problemy z dostaniem się na Kubę. W drugą stronę zostawiliśmy sobie tylko 4 godziny na przesiadkę, ale tutaj opóźnienie by już nas tak nie bolało.
Przesiadka w Madrycie
Tak więc polecieliśmy do Madrytu dzień wcześniej liniami norweskimi, dokupując opcję z bagażem. Swoją drogą nie wiem czemu, ale bagażu nie mieliśmy zbyt wiele… niecałe 20 kg na dwie osoby… aż szkoda nie wykorzystać nawet połowy limitu! :)
Za to inni nadrabiali limity za nas… :)
Lot do Madrytu minął całkiem komfortowo, a na uwagę zasługuje całkiem sporo miejsca na nogi. Linia Norwegian Air reklamuje się jako pierwsza europejska linia, która wprowadziła WiFi na pokładzie – faktycznie, sieć była, ale nie ma co liczyć, ze coś się zrobi online. Połączenie bardzo wolne i słabe, ale czego się spodziewać na takiej wysokości :)
W Madrycie nocowaliśmy niedaleko lotniska (tak nam się przynajmniej wydawało jak kupowaliśmy nocleg). Miało być ok 20-30 min piechotą, ale z plecakami wyszła nam prawie godzina :) Dojazd na lotnisko komunikacją miejską możliwy był jedynie przez centrum Madrytu, więc wyszło by nam pewnie podobnie. Szczególnie patrząc na te korki…
Nocowaliśmy w skromnym pokoiku z dzieloną łazienką. Ponieważ jedyne czego nam było potrzeba to prysznic i łóżko do spania, to nie narzekaliśmy. Okazało się, że do naszej dyspozycji jest również kuchnia, a w odległości 20 minut na pieszo znajduje się duże centrum handlowe, więc mieliśmy również gdzie zjeść kolację i zrobić jakieś zapasy, plus kupić to czego zapomnieliśmy ;) O zwiedzaniu Madrytu nawet nie myśleliśmy :)
Następnego dnia zaraz po śniadaniu spakowaliśmy się i ruszyliśmy w stronę lotniska. Zapakowani po uszy… ;)
Naszą uwagę zwróciły olbrzymie kolejki taksówek czekające pod lotniskiem. Zastanawia nas jak kierowcom może się opłacać stać w korku, skoro przez 30 minut nie ruszyło się nawet o centymetr!
Przelot do Hawany Air Europa
Przelot do Hawany był długi, bardzo męczący i niestety zawiedliśmy się linią Air Europa. Ok, jest to tania linia lotnicza, ale jednak na trasach trans-atlantyckich komfort powinien być trochę lepszy. Lecieliśmy starym samolotem, w którym było bardzo mało miejsca na nogi.
Wg informacji na stronie (która nomen-omen jest bardzo nowoczesna) na pokładzie miał być system rozrywkowy, więc bazując na naszych doświadczeniach spodziewaliśmy się czegoś podobnego do Emirates, albo chociaż do linii Edelweiss Air, którą lecieliśmy na Dominikanę. Przynajmniej już wiemy, co sprawia, że Emirates jest uznawana na jedną z najlepszych linii lotniczych ;)
Tak więc lot upłynął nam na słuchaniu muzyki, rozwiązywaniu Sudoku i czytaniu gazetek.
Przewoźnik nie kłamał – były filmy: puszczone w kilku ekranach rozmieszczonych w całym samolocie (m.in. nagrodzony Oscarem – Birdman)… ;) Nie tego się spodziewaliśmy, no ale nie ma co narzekać jak płaci się tak mało za przelot. Ważne, że był ciepły posiłek i coś do picia :)
A jedzenie nawet, nawet.. z doświadczenia wzięliśmy posiłek specjalny i zdecydowanie to polecamy. Porcja lepsza, a w wersji wegetariańskiej pojawiło się nawet tofu. Napoje podczas posiłków bezpłatne, poza serwowano wodę i sok, a reszta odpłatnie.
Lot był opóźniony o ponad godzinę (leciał trochę na około), co oznaczało prawie 10 godzin w powietrzu. Mieliśmy więc sporo czasu na… no właśnie… na zapoznanie się z biurokracją. Zapowiadało się niewinnie. Ot wypełnić kwitek wjazdowy…
Witaj Kubo! :)
Po ciężkim lądowaniu na Kubie przywitał nas deszcz, burza i… biurokracja. Jednak pierwsze co nas uderzyło po wyjściu z samolotu to duża wilgotność powietrza. Zanim przekroczyliśmy wyjście z lotniska czekała nas długa i wolna kolejka przy odprawie celnej, przeszukanie bagażu, zdjęcie na wejściu… cóż, swoje trzeba wystać, a to był tylko przedsmak Kuby :)
Na lotnisku czekała na nas dziewczyna która organizowała transport do casy (prywatna kwatera). Poszliśmy szybko wymienić pieniądze (EUR na CUC i CUP – co można zrobić tylko na Kubie) i pojechaliśmy starym, kubańskim samochodem do apartamentu. Było już ciemno, burza szalała, więc nie udało nam się zrobić zdjęcia auta, ale na wszystko przyjdzie czas :)
Nocowaliśmy w samym centrum Hawany, skąd wszędzie było blisko. Wejście do samego bloku było delikatnie mówiąc: przerażające – stary PRLowy blok, śmierdząca winda, otwarty dach i straszne przejścia pomiędzy piętrami. Ponieważ winda nie zatrzymywała się na każdym piętrze, skomplikowane okazało się dojście do naszego mieszkanka. Po drodze kilkakrotnie musieliśmy skakać przez stojącą wodę na korytarzu. Jak się później okazało, to i tak były luksusy… Samo mieszkanie było bardzo przyjemne jak na taki blok :)
Wszystko wynagrodzili nam właściciele, którzy byli bardzo mili i towarzyscy. Było to małżeństwo z dwoma córkami. Mimo, że angielski sprawiał im trudność udało nam się porozumieć i umówić na śniadanie na następny dzień.
To był męczący dzień, jet lag dał się we znaki i od razu zasnęliśmy…
Tutaj znajdziesz nasze wszystkie wpisy o Kubie >>>