Vinales – miejscowość otoczona pięknymi, wapiennymi wzgórzami oraz dużymi kolorowymi plantacjami tytoniu. Region ten uchodzi za jeden z najpiękniejszych naturalnych krajobrazów na Kubie, więc nie mogło nas tam zabraknąć.
Tutaj też mieliśmy jedyny nocleg, który zarezerwowaliśmy z Polski, bo był bardzo polecany przez przewodnik Lonely Planet. Jak się później okazało był to nasz najgorszy nocleg…
W tym tekście przeczytasz o:
Droga do Vinales
Droga do Vinales upłynęła nam całkiem szybko (jak na kubańskie warunki oczywiście). Wskoczyliśmy na autostradę i jechaliśmy nią aż do Pinar del Rio – stolicy zachodniej części wyspy. Stamtąd na południe prosto do Vinales. Choć mieliśmy jedną małą niespodziankę… ot na środku pustej autostrady stał sobie czołg! :)
Podróż z Playa Larga do Vinales choć biegnie prawie cały czas autostradą jest długa i męcząca (pamiętajcie o jakości tych wspaniałych “autostrad”). Dobrze chociaż, że mieliśmy ładną pogodę i zimną tuKolę :)
Przed samą miejscowością zatrzymaliśmy się na pocztówkowym punkcie widokowym skąd rozpościerała się panorama na całą dolinę. Jest tutaj urocza restauracja (Balcon de Valle), gdzie można zjeść obiad na podeście z widokiem na piękne wapienniki.
Po kilku fotach ruszyliśmy do miejsca docelowego. Choć nie mogło oczywiście zabraknąć naszego skakańca :)
Vinales tylko dla turystów?
Jak tylko wjechaliśmy do Vinales pierwsze co rzuciło nam się w oczy to kwatery. Nie jedna, dwie, pięć… Kwatery są tutaj na każdym kroku! Mieliśmy przez moment wrażenie, że tu w ogóle nie ma domów, w których mieszkają tylko Kubańczycy (oficjalnie, populacja miejscowości to prawie 30 tysięcy mieszkańców).
Wyraźnie widać, że miejscowość jest nastawiona na turystykę. Pomijając już liczbę kwater, to i tutaj na każdym kroku byli nagabywacze chcący sprzedać albo super wycieczki po okolicy albo oryginalne cygara. W centrum znajdziemy kilka biur, które również mają bogatą ofertę wycieczek, mnóstwo sklepów z pamiątkami, jak również mały ryneczek z baldachimami.
Naszą uwagę przykuły również restauracje – nie były to okienka (choć też się zdarzały), ale miejsca serwujące kuchnię europejską, azjatycką, przy bogato zdobionych wnętrzach, białych obrusach oraz z profesjonalną obsługą. Ceny potraw, napojów również europejskie.
Polecane kwatery nie zawsze najlepsze…
W miarę szybko udało nam się znaleźć naszą casę particular, gdzie mieliśmy spędzić dwie noce. Powitała nas i przyjęła Kubanka, która coś umiała po angielsku, ale niestety reszta obsługi nie znała nawet podstaw, więc komunikacja była nieco utrudniona.
Dostaliśmy pokój z łazienką na piętrze, z osobnym wejściem. Dla gości, dostępny był taras, gdzie serwowane były posiłki, skąd rozpościerał się śliczny widok na okolicę. Nie tracąc czasu, szybko rzuciliśmy rzeczy i poszliśmy na spacer po okolicy.
Jednak zanim o zwiedzaniu, chcemy napisać słów kilka o polecanych w przewodnikach noclegach. Tan jak wspomniałam wcześniej był polecany przez Lonely Planet. W normalnej cenie a z super rewelacyjną oceną. Niestety nasze zdanie na temat tej casy jest zupełnie inne. Brak kubańskiej gościnności, wszystko strasznie komercyjne, jedzenie jak w restauracji.
Poza tym, mieliśmy spędzić tam dwie noce. Po pierwszej przenieśli nas do znajomych na drugim końcu miasta, bo… no właśnie… gdyby choć trochę mówili po angielsku. Na szczęście trafiliśmy tam już do typowej kubańskiej, przemiłej rodziny.
Był to nasz pierwszy raz gdy korzystaliśmy z porad przewodnika jeśli chodzi o nocleg (na jedzeniu zazwyczaj się nie zawiedliśmy). Może po prostu źle trafiliśmy, ale Lonely Planet niestety nas zawiódł ;)
Zwiedzanie Vinales
W samym mieście, główną atrakcją jest kościół znajdujący się w samym sercu miasta oraz znajdujące się w bliskim sąsiedztwie: Galeria Sztuki oraz Museo Municipal. Poza tym, nie oszukujmy się, nie ma co tu robić, więc lepiej wsiąść w samochód odkrywać okolice :)
Ruszyliśmy w kierunku jednej z najbardziej oryginalnych (tak, to będzie dobre słowo…) atrakcji tego rejonu, czyli Mural de la Prehistoria. Wiedzieliśmy jak wygląda, ale mimo to chcieliśmy na własne oczy przekonać się jak bardzo można zniszczyć kawał skały.
Przynajmniej znajduje się w pięknej okolicy :)
Za wejście się płaci (a wejścia strzeże prawdziwie dziki zwierz ;) ), ale po co skoro to coś, co ma 120 m wysokości można podziwiać z dalszej perspektywy. Co najciekawsze, prace nad muralem trwały 4 lata!. Wazne, ze praca była dla naszych towarzyszy ;)
Po tym jakże inspirującym spotkaniu ze sztuką (z premedytacją przez małe “s”), pojechaliśmy na obiad, który bardziej niż smakiem zachwycił nas formą podania :) Wieczór z drinkami, na tarasie z widokiem na góry był wisienką na torcie :)
Ciekawostką jest również “komunikacja miejska” i jej częstotliwość oraz pojemność… Zresztą zobaczcie sami :)
W okolicy polecamy Wam również Cuevas de Santo Tomas, czyli jaskinie, po których można przepłynąć łódką. Nam zabrakło jednak na nie czasu.
Woleliśmy spędzić trochę czasu w… o tym w następnym wpisie, czyli Cayo Jutias, czyli rajska plaża na Kubie! :)