Nie, nie… nie nurkowanie z krokodylami, to były dwie zupełnie osobne atrakcje :) Wszystko zaplanowane, a wyszło jak zwykle. Choć fermy krokodyli nie mieliśmy w planach to dobrze się stało, że pogoda nie dopisała.
Dodatkowo po drodze złapaliśmy gumę… czyli o tym jak szukać pozytywnych stron w sytuacjach gdy nie wszystko idzie tak jakbyśmy sobie zaplanowali :)
W tym tekście przeczytasz o:
Co robić w Playa Larga?
Plan zakładał nurkowanie, zwiedzanie pobliskiego rezerwatu oraz leniwe popołudnie na Playa Larga.
Rano zjedliśmy tradycyjnie kubańskie śniadanie (z pysznymi plackami z bananów) i popiliśmy świeżo wyciskanymi sokami owocowymi.
Zaraz potem ruszyliśmy w kierunku gdzie można było zanurkować, czyli do Punta Perdiz. Można się tam dostać autokarem, który zorganizują Wam właściciele casy lub dojechać samemu i dołączyć do jakiejś grupy. My pojechaliśmy autem, a na miejscu spotkaliśmy grupę Francuzów, do której mogliśmy dołączyć.
Ja zdecydowałam się nurkować, a Paweł snorkelingować przy brzegu (czyli po polskiemu pływać z rurką). Nurkujących nas były całe 4 osoby.
Na początku szybkie pytanie od instruktora, kto już nurkował wiec ochoczo podniosłam rękę, co okazało się trochę podpuchą. Instruktor (bardzo miły człowiek) założył, że te 4 osoby które podniosły rękę umieją już nurkować i nie potrzebują instruktażu (kto by na to tracił czas), a reszta mniej doświadczonych popłynie w drugiej turze. Tak więc całe przygotowanie trwało max 15 minut, łącznie z przygotowaniem sprzętu, a instrukcje ograniczały się do informacji jak zachowywać się przy bliskim spotkaniu z barrakudą. Co tam instrukcje, kociak ważniejszy!
Samo nurkowanie było dla mnie o tyle wyjątkowe, że schodziło się bezpośrednio z brzegu, a nie płynęło łódką do rafy. Rafa jest bardzo blisko brzegu i jest po prostu przepiękna! Był to chyba pierwszy raz gdzie naprawdę się wyluzowałam i odczuwałam frajdę z nurkowania. Nie martwiłam się sprzętem, wskaźnikami, a jedynie skupiłam się na rafie i tych wszystkich dziwnych stworzeniach morskich.
Nurkowaliśmy na jakieś 11-12 metrów, a ani razu nie miałam problemu w wyrównaniem ciśnienia. Rafa składała się z dwóch uskoków, i było to fantastyczne wrażenie gdy dopływało się do uskoku, a tam poniżej pustka. Oczywiście Kubańczycy pomyśleli o turystach i poza rafą możemy oglądać wrak statku a nawet wystawę na dnie! Barrakudę udało nam się zobaczyć dwa razy (całkiem chętnie przypływała gdy tylko wyczuła jedzenie).
Bardzo ale to bardzo polecamy Wam wizytę w tym miejscu. Nurkowanie w Zatoce Świń nie dość, że jest jednym z najtańszych, jest również jednym z najpiękniejszych i przyjemniejszych.
Nagle, ni stąd ni zowąd wypłynęliśmy na wierzch, mimo że myślałam, że do brzegu jeszcze daleko. Dopiero po chwili zorientowałam się ze leje deszcz, a niebo jest ciemne jakby zbliżała się burza.
Szybko ubraliśmy się i spakowaliśmy, aby zdążyć przed piorunami. Przez dużą część drogi do casy particular towarzyszyły nam znane już kraby. Udało się nam dojechać przed oberwaniem chmury i na werandzie czekaliśmy aż przestanie lać.
Ponieważ nic nie wskazywało na poprawę, postanowiliśmy zakupić banany z pobliskiego straganu. Okazało się, że tak na prawdę kupujemy je prosto z drzewa (chyba najlepsze jakie do tej pory jedliśmy).
Ponchera – zapamiętaj to słowo na Kubie ;)
Wracając odkryliśmy, że daleko nie zajedziemy bo mamy przebitą oponę. I tu z pomocą przyszedł nam przewodnik dzięki któremu nauczyliśmy się słowa ‘Ponchera‘ – co bardzo pomogło dogadać nam się z właścicielem casy. Gdy tylko przestało padać pomógł nam wymienić koło i wskazał nam najbliższy punkt wulkanizacji.
Okazało się, że obok Ponchera jechaliśmy już ze 4 razy i ani razu nie zauważyliśmy tego punktu – był to zwykły blaszak, kilka opon w środku (z dominującymi rowerowymi). Na szczęście na migi udało się dogadać i po jakiś 20 minutach i 10 CUCach mieliśmy naprawioną oponę wraz z paskudnym szczypcem, który nam tę oponę przedziurawił (niech żyją kraby na drogach!).
Ponieważ było jeszcze trochę dnia przed nami, podskoczyliśmy do pobliskiego okienka coś przegryźć (popsuty grzejnik sprawił, że do wyboru mieliśmy bułkę z marmoladą lub bułkę z majonezem) i ruszyliśmy w kierunku pobliskiego rezerwatu przyrody, w którym można oglądać różnorodne gatunki ptaków w tym flamingi :)
Niestety, okazało się, że drogi w kierunku rezerwatu są trudno dostępne i woleliśmy nie ryzykować tej wyprawy w taką pogodę naszym wspaniałym rydwanem… Postanowiliśmy więc pojechać na farmę krokodyli, której wcześniej nie planowaliśmy odwiedzać.
Farma krokodyli
Podobnie jak na nurkowaniu, tak i tutaj nie było tłumów – dołączyliśmy do wycieczki składającej z się z jednej cztero-osobowej rodziny holendrów. Przewodnik opowiedział nam wiele ciekawostek dotyczących krokodyli oraz ich hodowli na Kubie.
Podczas spaceru, chodziliśmy pomiędzy boksami, gdzie krokodyle były podzielone wiekiem: od tych najmniejszych kilkutygodniowych do kilkudziesięcioletnich. Zobaczenie takich zwierząt z bliska uświadamia jak potężne są to istoty, a człowiek nie ma z wielkimi szczękami żadnych szans.
Na koniec oczywiście pamiątki i restauracja. Zgadnijcie jakie “wypchane” zwierzątko nam się najbardziej spodobało? :)
Na szczęści na terenie farmy udało nam się zobaczyć jeszcze kilka ciekawych okazów ptaków, których nie widzieliśmy tutaj wcześniej. Lekko sobie więc odbiliśmy brak wycieczki do rezerwatu przyrody.
Zapraszamy Was również do naszej galerii z okolic Playa Larga i Playa Giron: