Kubańczycy osiągnęli mistrzostwo jeśli chodzi o przygotowanie posiłków z podstawowych, dostępnych dla nich produktów.
Alergicy czy wegetarianie nie mają tutaj łatwego życia, a jak już znajdzie się sklep z pełnymi półkami to patrzą na Ciebie jak na wariata jak chcesz przeczytać skład produktów. Jak jest to trzeba brać, a nie wybrzydzać, że nie eko, tłuste, że z glutenem, laktozą, cukrem ;-)
W tym tekście przeczytasz o:
Jak i co jeść na Kubie? (śniadania, obiady, kolacje…)
Co jedliśmy na Kubie? Ano, wbrew pozorom z głodu nie umieraliśmy. Turyści są tutaj traktowani lepiej niż członkowie rodziny, a tym bardziej jak się płaci mocną walutą – można wtedy pójść do prawdziwej restauracji i hulaj dusza, zamawiaj do woli (wybór większy niż w Polsce!).
W ramach każdego noclegu mieliśmy zapewnione śniadanie, czasami również braliśmy u gospodarzy kolację. Na śniadanie zawsze czekał na nas suto zastawiony stół: pieczywo (zapomnijcie o ciemnym, pełnoziarnistym czy nie daj boże bezglutenowym pieczywie!), pomidor, ogórek, mortadela, jajecznica lub omlet a hitem były owoce i świeże soki z ananasa, mango i guajawy.
Wszystko pięknie podane, na porcelanowych talerzach, a do tego kawa, herbata i mleko z proszku w plastikowych termosach :) Czasami, dostawaliśmy również smażone banany, kakao i inne rarytasy.
Śniadania były bardzo obfite i wystarczyły na długo. Na uwagę zasługuje fakt, że dla gości był przygotowany osobny stolik, specjalna zastawa i nie było mowy aby jeść z gospodarzami. Czasami przygotowano dla nas specjalnie śniadanie na tarasie (np. w Trynidadzie).
Również kolacje często jadaliśmy w casach, w których nocowaliśmy. Do wyboru były z reguły mięsa (kurczak, wołowina), ryby lub rarytas w postaci homara (lobster).
Z ostatnim czasami był problem, bo Kubańczycy nie mają prawa go jeść, a jeśli mają go w domu to tylko dla turystów. Raz gospodarze odmówili nam przygotowania homara, bo najwidoczniej bali się go w ogóle mieć… Na szczęście dwa razy udało nam się go skosztować i oba były naprawdę pyszne (choć przygotowane i podane na dwa zupełnie różne sposoby).
Poza homarem zamawialiśmy również lokalne ryby i mięsa – my wybieraliśmy rodzaj, a gospodarze dbali o resztę i zawsze zasiadaliśmy do suto zastawionego stołu, na którym poza daniem głównym znajdowały się: zupa (np. z czarnej fasoli czy z owocami morza), ryż, puree z każdego możliwego rodzaju ziemniaka, dużo warzyw no i tradycyjne lody na deser.
Zdarzyło nam się również jeść kolację w restauracjach – w niektórych wybór przywraca o zawrót głowy (od kuchni chińskiej, poprzez indyjską, europejską aż po amerykańską i to w jednej knajpie) i widać znaczącą przewagę zagranicznych potraw.
Wiele z nich posiada karaibskie akcenty: szczególnie z wykorzystaniem owoców (np. ananas nadziewany kurczakiem). Wybór jest naprawdę olbrzymi, w niektórych restauracjach było ponad 100 pozycji, więc pierwsza myśl jaka się pojawia to czy na pewno wszystko jest świeże ;) Tutaj każdy znajdzie coś dla siebie, również wegetarianie.
W restauracjach jedzą albo turyści albo zamożni Kubańczycy, no bo jak tu wydać 10 CUC na jedno danie? Chyba, że świętują – podczas jednej wizyty w restauracji aż dwukrotnie były odśpiewane i odegrane hiszpańskie “sto lat” przy różnych stołach.
Jeśli poszukujecie restauracji, to najlepiej podpytać się osób u których mieszkacie o jakieś polecane knajpy (my w ten sposób trafiliśmy do kilku naprawdę smacznych miejsc, które normalnie ominęlibyśmy szerokim łukiem).
Jedzenie na mieście? Jedzenie z okienka?
Jeśli chodzi o jedzenie na mieście, to jest kilka opcji: albo jemy jak turyści albo jak tubylcy :) Dla turystów otworem stoją restauracje, hotele, lodziarnie, sklepy spożywcze.
Jak już napisałam wyżej, jeśli ma się mocną walutę i nocuje w hotelu, to dzień zaczyna się porządnym śniadaniem, w okolicach lunchu obiad w jednej z pobliskich restauracji, gdzie można wybierać do woli, po drodze lody (bez kolejki!).
Jeśli natomiast chodzi o to jak jedzą Kubańczycy, to nie jest tak wesoło. Przede wszystkim, dania zamawia się w tzw. okienkach – ludzie we własnych domach przygotowują posiłki i sprzedają je własnie z okien własnych mieszkań.
Jak poznać takie miejsce? Powinien być cennik, lada, maszyna do napojów, jakieś słodycze wystawione – zależy od lokalizacji. Kłopotliwe może być rozeznanie się w cenach, bo zarówno przy CUP i CUC pojawia się znak $, ale my nigdy nie płaciliśmy w żadnym okienku w CUC.
Może mamy szczęście, ale trafialiśmy na bardzo uczciwych sprzedawców (albo tak boją się kontroli), nigdy nawet nie chcieli zatrzymać reszty. Kiedy my już za wszelką cenę chcieliśmy się pozbyć CUP to zamiast zatrzymać kasę wciskali nam mnóstwo innych rzeczy.
Wracając do okienek: jest to bardzo tania forma wyżywienia (np. świeży sok z owoców 1 zł, kanapka 2 zł), ale musimy pamiętać, że wybór jest bardzo ograniczony. Mimo wszystko Kubańczycy zaskakują na ile sposobów można sprzedać bułkę: z majonezem, z mortadelą, z jajkiem sadzonym, gotowanym, z parówką, z owocami itp. :)
Na początku była to dla nas frajda, ale po kilku razach zaczęły nam się nudzić te same smaki. Przydaje się też znajomość hiszpańskiego, bo nie ma co liczyć, że Pani w okienku będzie mówić po angielsku, więc koniecznie przypomnijcie sobie liczby i jedzenie.
Oprócz kanapek, w okienkach można zjeść również pizzę, burgera, hot-doga. Proste w swojej prostocie, ale można spróbować :)
Co nas uderzyło, to olbrzymie ilości soli – nie dość, że pizza jest bardzo słona, to Kubańczycy pierwsze co robią po jej otrzymaniu to dodają soli! Jedzenie jest również tłuste, a hamburger oznacza dokładnie bułkę z mięsem, a nie jakieś tam sałaty, pomidory czy dodatkowe sosy.
Uboga kubańska kuchnia
Jest to bardzo tania forma wyżywienia, ale niestety nie na dłuższą metę – brakowało nam dodatków, warzyw i coraz bardziej docenialiśmy to co mamy w Polsce na co dzień. Wyliczyliśmy, że za 10 zł dziennie mielibyśmy wyżywienie na cały dzień: kanapki na śniadanie, pizza na obiad, kanapka na kolację plus jakieś owoce, lody.
A skoro już przy owocach i lodach jesteśmy :) To jest coś najlepszego na Kubie – świeże, zdrowe, niepryskane owoce (pestycydy są za drogie, więc ich nie używają). Często prosto z drzewa, kosztują grosze, a gospodarze czasami obdarowali nas torbą mango, bananów czy guajawy na drogę.
Zawsze mieliśmy je pod ręką, a smakują zupełnie inaczej niż u nas. Często kupowaliśmy też soki ze świeżych owoców, czy to w restauracjach czy w okienkach. Pyszne! Po powrocie do Polski zrozumieliśmy, że te owoce dostępne u nas to nie to samo…
A lody? Lody już nieodłącznie będą kojarzyć nam się z Kubą. Nie są przepyszne (jadaliśmy już lepsze, szczególnie te włoskie), ale bardziej chodzi o całą otoczkę wokół nich. Na ulicach kupimy lody tzw. włoskie z automatów, ale polecamy Was pójść do typowej lodziarni, np. Coppelia w Hawanie, odstać swoje w kolejce, aby spróbować tutejszych lodów.
Jak będziecie mieć szczęście traficie na więcej niż jeden smak lodów :) W menu za to kilka pozycji: 1 kulka, 2 kulki, 3 kulki, lody z posypka, lody z polewą itp. Do tego przynoszą szklankę wody na przystawkę :) Początkowo zamawialiśmy w ciemno, ale za którymś razem zrozumieliśmy co jest co i za ile.
Urzekły nas plastikowe talerzyki, jak również Kubańczycy, którzy przychodzą tu całymi rodzinami i pakują lody na wynos do termosów. Podobną lodziarnię znaleźliśmy również w Cienfuegos, ale już bez kolejek i z większym wyborem deserów (np. z owocami). Za pucharek zapłaciliśmy bodajże 2 zł.
Oczywiście jeśli potrzebny większy wybór, ładne wnętrze, wygodne krzesła, to znajdą się również lodziarnie na wypasie, ale i ceny są wtedy stosunkowo wyższe.
Kuchnia kubańska
Mam nadzieję, że przybliżyliśmy Wam trochę kulinarną Kubę :) Jak już wspominaliśmy wiele razu, kraj się zmienia i zapewne za kilka lat będzie coraz więcej restauracji, a lokalne bary będą skrzętnie ukryte przed turystami. Tym bardziej zachęcamy: lećcie jak najszybciej!!! :)