Zwiedzania Tokio ciąg dalszy – Shibuya, Harajuku, Meiji Jingu, Tokyo Tower to tylko część miejsc jakie udało nam się zobaczyć drugiego dnia w Tokio. Kolejny intensywny dzień, który pokazał nam zupełnie nowe oblicze Tokio.
Drugi dzień w Tokio (opis pierwszego dnia znajdziecie tutaj) postanowiliśmy zacząć tam, gdzie skończyliśmy pierwszy. Z samego rana udaliśmy się do dzielnicy Shibuya – najbardziej kolorowej i tłocznej dzielnicy, centrum mody i kultury młodych.
Zanim jednak tam dojechaliśmy, krążyliśmy po naszej okolicy w celu znalezienia najbliższej jednostki straży pożarnej. Nie, nie paliło nam się ;) Przed wyjazdem, przeczytaliśmy, że straż pożarna przeprowadza szkolenia przygotowujące do trzęsień ziemi. Dzięki specjalnym pomieszczeniom i platformom, można poczuć jak to jest w trakcie trzęsienia i jak należy się zachowywać. Chcieliśmy pójść na takie spotkanie trochę z ciekawości, a trochę z faktycznego zainteresowania/strachu, bo jednak z jakiś powodów hotele są wyposażone co najmniej w latarki i instrukcje postępowania na wypadek trzęsienia. Niestety nasz plan spalił na panewce, bo w najbliższych jednostkach nie przeprowadzali takich szkoleń.
Tego dnia próbowaliśmy swojego szczęścia jeszcze w kilku miejscach i niektóre nawet organizowały takie szkolenia, ale tylko w konkretne dni.
W tym tekście przeczytasz o:
Poranek na Shibuya
Pojechaliśmy więc w kierunku Shibuya.
Ta rozrywkowa dzielnica robi zupełnie inne wrażenie za dnia. Nadal jest głośno od ekranów, billboardów i sklepów, ale przynajmniej neony nie biją już tak po oczach. Jest też mniej ludzi (chociaż nadal tłoczno).
Na placu, przy skrzyżowaniu, znajduje się pomnik psa Hachiko – odprowadzał on codziennie swojego pana na pociąg i czekał wytrwale aż wróci. Któregoś dnia pan zmarł, a pies przez kolejnych 10 lat przychodził i czekał dalej na swojego pana. Powstał nawet na ten temat pełnometrażowy film, a przy stacji postawiono psu pomnik, który ma upamiętniać jego oddanie i wierność.
Obecnie jest to miejsce spotkań i dobry punkt orientacyjny.
Następnie poszliśmy w kierunku Shibuya 109 – słynnego miejsca spotkań tutejszej młodzieży. Budynek ten rzuca się z daleka w oczy dzięki znajdujących się na nim olbrzymim napisem oraz wyróżniającemu się kształtowi, który można określić jako podtrzymywany walec. W budynku tym znajduje się 10 pięter pełnych butików (w sumie ok. 100 sklepów).
Zewsząd atakują nas reklamy, a gdzie nie sięgnąć wzrokiem znajdują się wystawy z rzeczami, których byśmy nigdy nie założyli lub których przeznaczenia do tej pory nie poznaliśmy. Cóż, co kraj to obyczaj, ale okaże się, ze Shibuya to dopiero przedsmak tego co nas czeka później.
Japońskie hotele miłości
Na szczęście wystarczy odejść kawałek i można odetchnąć. Z tętniącej życiem, usłanej hałasem ulicy można nagle znaleźć się w ciasnych, niskich zabudowaniach, które sprzyjają atmosferze intymności… tak! Jesteśmy w dzielnicy hotelów miłości (tzw. z ang. Japan’s Love Hotels). Fakt, nie byliśmy tutaj w nocy, więc nie wiemy, czy nie zamienia się w dzielnicę czerwonych latarni, ale za dnia było tutaj całkiem znośnie.
Hotele miłości w Japonii, to jest w ogóle bardzo ciekawy temat i na pewno doczekają się osobnego wpisu. Jak je rozpoznać? Co jest w środku i w końcu, kto z nich korzysta?
Ich rozpoznanie może nie być takie proste, jak może się wydawać. O ile niektóre wprost od samego wejścia epatują seksem o tyle niektóre wyglądają zupełnie niepozornie. Jak wiec rozpoznać Love Hotel? Najłatwiej po cenniku. Jeśli na tablicy są ceny za godzinę lub przedziały czasowe, to jest duże prawdopodobieństwo, że stoicie przed hotelem miłości. Często znajdziecie przy nich ekrany, zdjęcia różnych pokoi i naprawdę wymyślnego wyposażenia. Wiele z nich jest stylizowanych na konkretną tematykę i już od zewnątrz widać, że front hotelu zupełnie nie pasuje do całej elewacji budynku.
Opisy na zewnątrz są z reguły po japońsku, co utrudnia korzystanie z nich turystom (zresztą Japończycy raczej niechętnie o nich mówią, ale korzystają za to na potęgę). Na szczęście z pomocą przychodzi technologia i w wielu hotelach miłości gości witają ekrany z podglądem pokoi (oczywiście nie na żywo!), wiec można zobaczyć za co się płaci. W zależności od funduszy można przebierać w podstawowych pokojach lub stylizowanych na bajki, filmy, sale tortur, bogato zdobione komnaty, więzienia… ich wyobraźnia nie zna granic, a tutaj oszczędzimy wdawanie się w szczegóły.
Nie oznacza to jednak, że są to miejsca, gdzie przychodzi się uprawiać wyuzdany seks. Japończycy korzystają z nich, bo po prostu w domu nie mają wystarczająco miejsca i dość długo mieszkają z rodzicami. Korzystają z nich również turyści, bo może okazać się, że wynajęcie love hotelu będzie tańsze niż inne opcje.
Aby skorzystać z takiego pokoju czasami wystarczy załatwić wszystko w automacie – coraz więcej obiektów jest samoobsługowych!
Wspomnieliśmy, że Japończycy mają mało miejsca w mieszkaniach. Hotele nie są lepsze – w tak małych i pomysłowo zaaranżowanych hotelach jeszcze nie spaliśmy. Zadziwia aranżacja, ale i ciasnota.
Wykorzystanie każdego wolnego metra kwadratowego widać również na ulicach. Nie stawiają oni wielopoziomowych parkingów w centrach miast. Stawiają oni parkingi po prostu piętrowe, składające się z różnie działających wind. Często są one ukrywane po prostu w budynkach. Tutaj mamy przykład pod chmurką ;)
Meiji Jingu
Dalej spacerkiem poszliśmy w kierunku świątyni Meiji Jingu (ang. Meiji Shrine) – chociaż jeśli mielibyśmy być w pełni poprawni to powinniśmy napisać: chram shintō, a nie świątynia (o różnicach i podobieństwach również napiszemy innym razem). Jest to chram poświęcony cesarzowi Meiji oraz jego żonie, cesarzowej Shoken, a w środku znajdują się jego prochy.
Wchodząc od strony stacji Harajuku można od razu przejść przez duże, drewniane torii i wejść na rozległy teren świątyni lub pójść do parku Yoyogi. Jeśli będziecie w okresie kwitnienia wiśni, to koniecznie idźcie do parku :)
W drodze przez zalesiony obszar do Meiji Jingu można zobaczyć m.in. beczki z sake (zwane taru), które zostały darowane świątyni przez producentów aby spożywać je w trakcie różnych świąt. W dawnych czasach, sake było produkowane i spożywane w świątyniach shintoistycznych, a w niektórych chramach zachowała się ta tradycja (produkcji) do dzisiaj.
Bliżej samych budynków sakralnych, tak samo jak w innych chramach, można znaleźć charakterystyczne drewniane deseczki z wypisanymi modlitwami pozostawionymi przez odwiedzających.
Aby dotrzeć do samych budynków trzeba przejść kilkaset metrów drogą wśród drzew. Jest to o tyle osobliwe, że przecież jesteśmy w centrum 10-milionowego miasta, pełnego wieżowców, drapaczy chmur, neonów i reklam, a tutaj możemy chociaż przez chwilę poczuć się jak w lesie.
Meiji Jingu to najbardziej znany chram w Tokio. W przeciwieństwie do świątyni Senso-ji, nie zobaczymy tutaj licznych zdobień, przepychu, jaskrawych kolorów i kramików. Budynki wykonane są z drewna cedrowego i cechują się prostotą i surowością. Na terenie chramu jest spokojniej, ciszej, wolniej. Zdecydowanie lepsza atmosfera niż w najpopularniejszej buddyjskiej świątyni.
Harajuku
Po drugiej stronie ulicy znajduje się kolejne, jakże różne od spokojnych terenów sakralnych i parku, miejsce, które trzeba zobaczyć – Harajuku, z ulicą Takeshita Dori z charakterystyczną młodzieżą japońską. Tak, to właśnie sklepy i ich klienci są tutaj tak wyjątkowe, że aż nie można oderwać od nich oczu.
To tutaj można spotkać największe osobliwości, a wręcz ofiary mody. Już na stacji wkraczamy w świat cosplay’i, gotyku, gyaru/ganguro, kawaii i wielu innych, których wypisać jest nie sposób. Gdyby ktoś stwierdził, ze chce wyglądać i ubierać się tak jak oni, to właśnie tutaj znajdzie wszelkiego typu stroje i akcesoria, które może zakupić.
Wygląd i strój młodych osób jest swoistą atrakcją dla turystów: połączenie i miks stylów punk, mangi, lolity i fanów Hello Kity jest na porządku dziennym. Co więcej, jest tutaj bardzo kulturalnie, nikt nikogo nie zaczepia, a każda subkultura żyje w zgodzie z inną (takie przynajmniej wrażenie sprawiają). Nikt się nie buntuje, nikt nie je na ulicy, nikt nie śmieci i nikt nie przechodzi na czerwonym świetle. Można przez to odnieść wrażenie, że strój jest tylko maską dla tych spokojnych, zamknietych ludzi lub jedynym sposobem na wyróżnienie się z tłumu.
Ulica jest kolorowa jak odwiedzający ją klienci – poza sklepami z ubraniami, dodatkami, znajdziemy tu również studia tatuażu, kosmetyczki, fryzjerów i mnóstwo innych zakładów oraz sklepów, których nawet nie potrafiliśmy nazwać ;) Mnóstwo kiczu, plastiku ale również ciekawych pomysłów i inicjatyw. Nas urzekły budki z naleśnikami wraz z wystawionymi makietami (ok. 40-50 rodzajów słodkich i słonych naleśników) oraz sklepy ze wszystkim w pandy. Tuż za rogiem, można znaleźć również europejskie sklepy typu Zara czy H&M (ceny ze względu na niższy kurs jena były korzystniejsze niż w Polsce).
Warto wspomnieć też o sieci sklepów DAISO, na Takeshita Dori również znajdziecie ten sklep. Jest to wielka japońska sieciówka typu “wszystko po 5 zł”, a dokładniej “100-yen shops”. Aczkolwiek są tam również produkty po 200, 300, 400 i 500 yenów. Co można tam kupić? Wszystko! Od jedzenia, po pamiątki w przystępnej cenie. Polecamy każdemu!
Tokyo Tower i… posążki Jizō
Po tych duchowych i kulturowych doświadczeniach ruszyliśmy na wschód, w kierunku wieży Tokio. Jest to japońska odpowiedź na wieżę Eiffla, która przewyższa ją o całe 9 metrów (wieża w Tokio – 333 metry, wieża Eiffla – 324 metry). Jej budowa została ukończona w 1958 roku (czyli 69 lat po zakończeniu budowy paryskiego odpowiednika).
Jednak to europejska budowla zrobiła na nas większe wrażenie niż japońska. Może wynikać to z faktu samego otoczenia wieży – w Tokio nie ma czegoś na wzór pól elizejskich, wieża znajduje się tuż przy ulicy.
Nieopodal wieży znajduje się kolejna świątynia buddyjska, w której można odpocząć od reszty turystów. Był to nasz drugi dzień w Japonii i każdą świątynią i chramem byliśmy zainteresowani, ale kiedy odkryliśmy, że są one na każdym kroku to nasz entuzjazm trochę ostygł.
Tutaj mogliśmy w ciszy i spokoju przyjrzeć się budynkom z bliska i pierwszy raz zobaczyliśmy słynne posążki Jizō, które będziemy jeszcze wielokrotnie spotykać w trakcie naszego pobytu w Japonii. Mimo, że na pierwszy rzut wydają się urocze, to stoją za nimi ludzkie dramaty, bo każdy posążek symbolizuje dziecko, które nie zostało narodzone, czy to w wyniku poronienia lub aborcji.
Wyspa Odaiba
Po krótkim odpoczynku wyruszyliśmy spacerem w stronę portu. Udało nam się znaleźć miejsce skąd mieliśmy względnie ładny widok na Tęczowy most (Rainbow Bridge). Niestety przejrzystość pozostawiała trochę do życzenia, a i o tej porze nie było widać na moście żadnych kolorów, które tłumaczyłyby nazwę mostu. Liczyliśmy na to, że wieczorem pokaże nam swoje prawdziwe oblicze.
Trochę wyżej znajdowała się stacja kolejki, która zawiozła nas na wyspę Odaiba. Niestety, na tą kolejkę na działają bilety całodniowe, więc za przejazd musieliśmy dodatkowo zapłacić. Na moście, poza torami dla kolej, jest jeszcze droga ekspresowa, droga normalna jak również chodnik dla pieszych (tych nie widzieliśmy).
Sama wyspa Odaiba jest dla nas przeciwieństwem Tokio i całej Japonii w ogóle. Przyzwyczajeni już po dwóch dniach do ciasnoty, wykorzystania każdej wolnej przestrzeni doznajemy nagle małego szoku. Na tej wyspie jest po prostu mnóstwo niewykorzystanego miejsca. Szerokie chodniki, wielkie i puste parkingi, dużo zieleni, wielopasmowe drogi na których suną pojedyncze pojazdy. Wieżowce stoją osamotnione i tylko czekają, aż w najbliższej okolicy wybudują kolejne, które uzupełnią krajobraz.
Na wyspie również znajduje się sporo atrakcji: Toyota Show Room (niestety otwarta była tylko mała część); budynek telewizji (Fuji TV), z którego można podziwiać panoramę; mniejsza wersja Statuły Wolności (co oni mają z tym naśladowaniem innych krajów?!).
Wzdłuż wybrzeża prowadzi deptak, z którego rozciąga się piękny widok na drugi brzeg, Tęczowy most oraz małe łódeczki, które spokojnie płyną po wodzie (widok szczególnie polecamy wieczorem, kiedy łódki świecą tysiącem barw). Podczas naszego pobytu, nad deptakiem zbierały się chmury i wydawało się, że zaraz lunie deszcz. Na szczęście chmury szybko się rozeszły :-)
Znajdują się tutaj również liczne centra handlowe (np. centrum, gdzie większość sklepów jest z akcesoriami dla psów). Dla fanów mangi/anime szczególnie polecamy robota Gundam, który stoi przed centrum Diver City – podobno w prawdziwej skali. Początkowo trudno było go nam znaleźć, jest ukryty jakby od środka wyspy, przy dolnym wejściu bezpośrednio na poziom z jedzeniem.
Japońskie specjały :)
Zachęcamy również do wejścia do samego centrum, gdzie jest sporo restauracji, w których można zjeść coś dobrego :) My skusiliśmy się na coś, co po prostu ciekawie wyglądało na zdjęciu, bo za nic nie byliśmy w stanie zrozumieć co to jest. To coś to była nasza pierwsza w życiu zupa z makaronem jedzona pałeczkami (!) oraz jajeczne “klopsiki” z małymi ośmiorniczkami (!). Ciekawe połączenie.
I jeszcze jedno. Jak myślicie, odnaleźlibyście się w takiej toalecie? :)
Na samej wyspie zostaliśmy do wieczora, aby podziwiać oświetlony most, deptak oraz wspomniane łódki. Późnym już wieczorem wróciliśmy do naszego hotelu.
Podsumowanie
Był to kolejny dzień, który sprawił, że zasypialiśmy na stojąco. Ale trzeba szybko zregenerować siły, bo już jutro wybieramy się poza Tokio i czeka nas pierwsza przejażdżka najszybszymi pociągami na świecie, czyli Shinkansenami!
O naszej wycieczce Shinkansenem możecie poczytać w kolejnym wpisie.
Dużo, dużo więcej zdjęć w galerii: