Nareszcie nadszedł ten dzień – po dość intensywnych dniach mieliśmy czas na plażing, smażing, nurkowaning i kokosaning (ale nie parawaning!).
I wszystko byłoby super pięknie gdyby nie… załamanie pogody i piękne stworzonka jakimi są… kraby, które skutecznie pokrzyżowały nam plany.
Jak zawsze poniżej znajdziecie kilka wskazówek co warto zobaczyć w tej okolicy…
W tym tekście przeczytasz o:
Bahia de Cochinos czyli Zatoka Świń
Po krótkim pobycie w Cienfuegos pojechaliśmy autem w kierunku Zatoki Świń (Bahia de Cochinos), która również potocznie zwana jest Playa Larga od miejscowości znajdującej się tuż nad jej brzegiem. To właśnie był nasz cel, mała miejscowość Playa Larga. Czekała tam na nas kolejna casa particular, w której mieliśmy się zatrzymać.
Zatoka Świń była świadkiem słynnej inwazji “kubańskich emigrantów” w kwietniu 1961 roku, której celem było obalenie rządów Fidela Castro. Inwazja się nie udała, a teraz Zatoka Świń jest celem turystów głównie ze względu na ładne plaże no i oczywiście piękną rafę koralową.
Playa Giron i snorkeling z “all inclusive” na karaibskiej plaży…
Zanim jednak dotarliśmy do Playa Larga, postanowiliśmy zobaczyć plaże po wschodniej stronie zatoki z Playa Giron na czele.
Mijaliśmy sporo ośrodków wczasowych, które czasy świetności mają dawno za sobą. Domki letniskowe były w stanie opłakanym, rozpadały się i mamy tylko nadzieję, że nie jest to wymarzony urlop Kubańczyków, na który muszą pracować latami.
Oczywiście nie wszystkie tak wyglądają, znaleźliśmy również w całkiem dobrym stanie – kolorowe domki, a przy nich odpicowane auta…
W okolicy byliśmy zarówno na dzikich plażach jak i na tych hotelowych. O dziwo, najwięcej plażowiczów było na tej hotelowej, gdzie w morzu była piękna… betonowa konstrukcja! Oczywiście, te dzikie, mimo naturalnych glonów, było o wiele bardziej atrakcyjne. Na szczęście i tam można było znaleźć tubylczych amatorów piasku i krystalicznie czystej wody :)
Dalej, udaliśmy się w kierunku Caleta Buena – miejsca z wybrzeżem idealnym do snorkelingu! Cała atrakcja polega na zapłaceniu za wejście na teren ośrodka, gdzie można korzystać z leżaków, parasoli, plaży… Do tego jest bufet kubański w stylu “all you can eat” z alkoholami w cenie :) Byliśmy już późno, więc bufetu została nam godzina, ale sam bar był dłużej otwarty.
Generalnie jedzenie nie zachwyca. Może to zbieg okoliczności, ale następną noc Paweł miał nieprzespaną. Dobrze, że wzięliśmy ze sobą Stoperan ;)
Wracając jednak do jedzenia, można było się nim najeść, ale nie liczcie na all inclusive z 5-cio gwiazdkowych karaibskich hoteli :) Liczyć możecie natomiast na towarzyszy jedzenia – kraby można było znaleźć wszędzie, ale na szczęście bardziej boją się ludzi niż my ich. W czasie jedzenia jeszcze nam nie przeszkadzały… problemy zaczęły się po drodze, ale o tym później.
Drinki serwowane w Caleta Buena były na bazie rumu (a jakże inaczej! w końcu Karaiby), ale niestety kiepskiego. Jednak nie to było największą atrakcją – zaraz po jedzeniu poszliśmy zanurkować do wody.
Jest to mała zatoczka osłonięta od wzburzonego morza. Zejść do wody można tylko po drabinkach, ponieważ cała zatoka otoczona jest mniejszymi i większymi skałkami. Woda jest cieplutka, a co najważniejsze można poobserwować trochę rybek i podwodnego świata.
Gdybyśmy mieli tu spędzić cały dzień pewnie byłoby nudno, niemniej warto zawrzeć ten lub okoliczny punkt (jest takich kilka w okolicy) na mapie swoich podróży po Kubie. Niestety nam pogoda zaczęła się szybko psuć, zaczęło padać i musieliśmy się zbierać w kierunku Playa Larga.
Cel – Playa Larga
Przy samochodzie usłyszeliśmy charakterystyczne szeleszczenie w lesie, które oznaczało tabuny krabów. Faktycznie, były ich jakieś setki!
Nie ograniczały się tylko do lasu, ale wychodziły na drogę (maszerowały od strony morza w kierunku lądu) i jazda slalomem stała się jeszcze trudniejsza – nie dość, że musieliśmy omijać dziury, to jeszcze te skorupiaki, które potrafiły ni stąd ni zowąd zerwać się i ruszyć w dowolnym kierunku.
Dodatkowo deszcz nam nie pomagał. Co chwila słyszeliśmy jakieś chrupnięcia pod kołami i myśleliśmy tylko o tym, aby nie poszła nam opona. Tym razem mieliśmy więcej szczęścia od innych turystów, którzy niestety musieli wymieniać koło w deszczu (może to była zemsta za znęcanie się nad zwierzętami wcześniej, w Caleta Buena). Jak się później okazało, co się odwlecze to nie uciecze.
Ostatecznie, szczęśliwie dotarliśmy do naszej casy particular przy Playa Larga i było nawet jeszcze widno. Skoczyliśmy więc na plażę i trochę pospacerować po najbliższej okolicy. Generalnie, nie ma tu co robić poza plażą, choć o dziwo w “centrum” była nawet mini siłownia na otwartym powietrzy (taka sama jak u nas na placach zabaw). Nawet pogoda dała nam nadzieję, że następnego dnia będzie tylko lepiej… ;)
Nasza casa tym razem okazała się wyższym standardem, bo nawet mieliśmy telewizor (nieważne jaki, ważne że był), a właściciele powitali nas świeżym sokiem ananasowym.
To był kolejny intensywny dzień, głównie ze względu na niesprzyjające warunki w trakcie podróży. Dobrze, że zostajemy w tym miejscu na dwa dni, bo chociaż wydaje się, że nic tutaj nie ma, to już mieliśmy dalsze, konkretne plany na następny dzień – nurkowanie!
Relacja wkrótce :)