Burzenin – miodem i mlekiem płynąca, mała miejscowość poniżej Sieradza stała się świadkiem naszej walki z upałem, pragnieniem i wszechobecnym piachem.
Był to jeden z nielicznych rajdów, gdzie nie byliśmy w stanie zaplanować z góry całej trasy, a pojechaliśmy do pierwszych punktów z nadzieję, że “się zobaczy” co dalej… Zapraszamy do szczegółowej relacji!
Bike Orient Burzenin 2015
Rajd odbywał się 15 sierpnia w Gminie Burzenin (start dokładnie z pobliskiej miejscowości Strumiany) na terenie Parku Krajobrazowego Międzyrzecza Warty i Widawki. Dwie rzeki, więc nie obyłoby się bez ich przekraczania rowerem :) Tym razem nie nocowaliśmy w okolicy, jechaliśmy z samego rana z Łodzi.
Prognozy pogody niestety nie nastrajały optymistycznie. Upały zmagały Polskę już ponad dwóch tygodni, a dodatkowo z samego rana usłyszeliśmy jeszcze w radiu informację, że w weekend właśnie najwyższe temperatury będą w centrum Polski (36st C!) :)
Mimo to, pojawiła się iskierka nadziei, kiedy wjechaliśmy do Sieradza a tam było mokro! Chociaż chmury już przeszły to i tak dało to trochę ochłody, ale tylko na początku…
Niestety o godzinie 9.30 po deszczowych chmurach nie było już śladu i schowani w cieniach drzew czekaliśmy na rozdanie map i sygnał rozpoczęcia rajdu. Jeszcze nigdy tak długo nie zastanawialiśmy się nad trasą. Z reguły można było w miarę łatwo okreslić, w którą stronę będzie się jechać, a tutaj plan był szczególnie istotny, ponieważ rzek nie dało się wszędzie przekroczyć. Stąd też wybór jednej strony powodował, że trzeba konsekwentnie trzymać się punktów po jednej stronie, bo przejazd na drugą stroną wiązał się z nadrabianiem wielu kilometrów.
Postanowiliśmy pojechać do najbliższego punktu – PK 6 – pozostałości grodziska, który był łatwy do znalezienia, a następnie ruszyliśmy w kierunku PK 5 nad brzegiem Warty. Tak jak się spodziewaliśmy nie było tu możliwe przejście rzeki (a może i było, jak ktoś sprawdził to dajcie znać :) ), więc postanowiliśmy zrobić dwa punkty po lewej stronie i polecieć na południe. Pierwszy PK 19 to był dołek, a drugi PK 10 to skraj lasu. Drogi tutaj były cięższe, dużo piachu, więc pojechaliśmy trochę na około. Nadrobiliśmy kilka kilometrów, ale przynajmniej drogi były utwardzone, choć było też trochę piachów i jazdy przez pola.
Kolejnym punktem był PK 11, kolejny punkt nad rzeką i nasza jedyna nadzieja, aby ją przekroczyć. Dotarliśmy do punktu w miarę łatwo, ale niestety zaczęły nam się kończyć zapasy wody (mieliśmy ze sobą 2,5l wody plus izotonik). Ten punkt to było zbawienie i największa frajda jaką mogli nam podarować organizatorzy! Przeszliśmy z rowerami rzekę, choć najchętniej to wskoczylibyśmy w kostiumy i kąpielówki i zostali tam na dłużej :)
Super orzeźwienie dodało nam sił i energii do dalszej drogi, jednak już coraz bardziej wypatrywaliśmy sklepów, które miały być otwarte, a wcale nie były. Nasza trasa nie uwzględniała PK z bufetem, ani dodatkowego z wodą, więc musieliśmy się ratować w inny sposób…
Następny, łatwy punkt PK 20 – wapiennik widoczny z daleka poszedł szybko, choć droga piaszczystym szutrem do łatwych nie należała. Po drodze mijane kolejne sklepy okazywały się również zamknięte :(
Szybko polecieliśmy do kolejnego dołu PK 16 (a raczej masy dołów) z punktem kontrolnym. Tutaj zaczął się już kryzys… nie mieliśmy już nic do picia i postanowiliśmy, że jeżeli kolejny sklep będzie zamknięty to zmieniamy trasę i jedziemy do Widawy (tam jest największa szansa aby coś zdobyć) lub będziemy nękać napotkanych po drodze ludzi o uzupełnienie wody.
Niestety kolejny sklep w najbliższej Dąbrowie Widawskiej był zamknięty, więc usiedliśmy w cieniu aby określić trasę alternatywną. Na szczęście zobaczył nas jakiś mieszkaniec, który zawołał właścicielkę sklepu, która specjalnie dla nas sklep otworzyła i sprzedała nam najlepszą na świecie oranżadę! O rany! Jaka pyszna ta oranżada była! :) Inne napoje również, ale to oranżada sprawiła, że dostaliśmy skrzydeł :)
Tak więc obyło się bez wizyty w Widawie, ale przed nami był najtrudniejszy fragment mapy – jazda po lesie. Zostały nam 4 punkty, z czego 3 były w lesie i w przypadku problemów ze znalezieniem któregokolwiek nie mieliśmy już innej alternatywy.
Pierwszy, PK 8 na końcu drogi nie był trudny do znalezienia, aczkolwiek piachów było sporo. Jadąc w kierunku kolejnego, trudniejszego, trochę nas zmyliła mapa (która do tej pory była bardzo mega dokładna) i pojechaliśmy szlakiem konnym, co wiadomo jak się kończy ;) Ostatecznie, trafiliśmy do szutrowej drogi po ekspresowym wjechaniu w las i kierowaniu się na azymut. Tutaj jazda była bajką w porównaniu do wcześniejszych dróg, a jedynie trzeba było znaleźć dobrą odbitkę w kierunki rezerwatu przyrody i kierować się wałem do łączenia z kolejnym wałem.
Oba wały znaleźliśmy (znowu nie obyło się tutaj bez mocnych piachów), ale punktu PK 4 nie było. Tutaj trochę szukaliśmy, bo lampion nie był tak blisko skrzyżowania jak się spodziewaliśmy. Na szczęście jakoś udało się znaleźć schowany lampion. Ostatni banan i pozostałe dwa punkty poszły naprawdę sprawnie. Ambona PK 18 – trafiona przypadkowym skrótem, a później szybko do drogi asfaltowej i ostatni punkt PK 12 – szczyt wzniesienia (jak tradycyjna wisienka na torcie :) ).
Trasa była dość łatwa, szczególne w porównaniu z poprzednią edycją :) Niestety pogoda nie dopisała tym razem… upał mocno dawał w kość. Łącznie wypiliśmy około 3-3,5 litrów na osobę w trakcie pokonania 56 km! Optymalnie było pokonać 50 km, więc wynik całkiem przyzwoity. Z tym wynikiem udało się Kamili uzyskać 3 miejsce na podium!
Szczęście w nieszczęściu, gdy już wracaliśmy w drogę powrotną do domu zauważyliśmy, że Kama na przednim kole miała flaka… dobrze, że możemy zająć się tym już na spokojnie w domu. Gdybyśmy mieli taką sytuację na trasie to było by ciężko siłować się z rowerem w taką pogodę…
Po raz kolejny dziękujemy organizatorom za olbrzymią dawkę emocji i świetnej zabawy (szczególnie na przekraczaniu rzek)! :)
Wszystkim uczestnikom gratulujemy!
Na koniec jeszcze nasza trasa :)