No to do Noto :) Ta mała miejscowość słynie z barokowej architektury, tak powszechnej w całej dolinie Noto. Poza perełkami architektonicznymi tego dnia udaliśmy się do miejscowości typowo rybackiej oraz na sam skraj Sycylii.
Kiedy tylko zameldowaliśmy się w apartamencie, poprosiliśmy gospodynię o wskazanie nam perełek okolicy. Ona bez wahania od razu wskazała Noto i miejscowości na południowym skraju wyspy. O Noto słyszeliśmy i czytaliśmy, ale o miejscowościach takich jak Marzamemi czy Pachino i ich okolicach już nie. Postanowiliśmy jednak pojechać do najładniejszych miejsc wskazanych przez rodowitą Sycylijkę :)
W tym tekście przeczytasz o:
Południowy-wschód Sycylii
Południe Sycylii obfituje w miejscowości typowo barokowe, z pięknymi historycznymi starówkami. Są one skupione w dolinie Noto, która jest zresztą wpisana na listę Unesco. Najważniejsze i najładniejsze miejscowości to Noto, Modica i Ragusa. No to bierzemy Noto na pierwszy ogień :)
Kiedy już dojechaliśmy do Noto, rozpoczęło się gorączkowe szukanie miejsc parkingowych. Jechaliśmy autem ciasnymi miejskimi, pnącymi się w górę uliczkami, w których o wyminięciu się dwóch aut nie ma mowy… Przynajmniej po drodze mijaliśmy barokowe kamienice mając dzięki temu ładne widoki ;) Po kilkukrotnym przejechaniu miasta wzdłuż i wszerz w końcu coś “wyhaczyliśmy”, chociaż i tak mieliśmy wątpliwość czy możemy tu stanąć.
Na szczęście, jakiś włoski policjant z całkowitą ignorancją, na nasze wysiłki migowe, odpowiedział “Si, si”, więc dał nam zielone światło na zatrzymanie się. I wtedy zaczęliśmy się zastanawiać, czy po przejechaniu całego miasta zostało nam coś jeszcze do zobaczenia ;) Postanowiliśmy się przekonać.
Zwiedzanie Noto
Zaparkowaliśmy samochód w okolicach punktu widokowego (wreszcie jakiś miradorek!). Nie trafiliśmy źle, bo okazało się, że tutaj zaczyna się Corso Vittorio Emanuele, czyli najważniejsza, najpiękniejsza i w ogóle naj, naj, naj ulica w Noto (nazywana jest najpiękniejszą ulicą całej Sycylii).
Po krótkim spacerze deptakiem pełnym drzew (wreszcie jakaś zieleń na Sycylii) dotarliśmy do Porta Reale – Bramy Królewskiej, skąd zaczyna się najładniejszy odcinek ulicy.
Prawda była taka, że już wtedy byliśmy bardzo głodni, więc jednak dużą część uwagi skupiliśmy na sklepach i restauracjach i co? Oczywiście zamknięte. Początkowo kierowaliśmy się przewodnikiem, ale kiedy po raz kolejny pocałowaliśmy klamkę, zaczęliśmy szukać czegokolwiek. Dosłownie.
I tak prawie przeszliśmy całą reprezentacyjną część ulicy, a dopiero na końcu udało nam się kupić coś względnie ciepłego. W sumie dobrze na tym wyszliśmy, bo spróbowaliśmy w końcu Arancini, czyli sycylijskich, nadziewanych kulek ryżowych. Takie zapychacze, całkiem dobre i tanie, choć może trochę za tłuste (na szczęście są też wersje wegetariańskie z serem, szpinakiem).
Po tej małej dawce energii ruszyliśmy z powrotem, tym razem wysoko zadzierając głowy do góry, aby móc w pełni podziwiać słynne barokowe fasady. Niestety, byliśmy zmuszeni również podziwiać pozamykane drzwi i okna, bo większość miejsc była niedostępna dla turystów. Nawet, kiedy wróciliśmy o późniejszej porze, drzwi katedry (Basilica Minore di San Nicolò) nadal były zamknięte.
Najważniejszym punktem w Noto jest wspomniana Katedra, do której prowadzą charakterystyczne schody, punkt obowiązkowy każdego zdjęcia z Noto. Z ciekawostek – kopuła katedry zawaliła się, a w obecnym kształcie została oddana dopiero w czerwcu 2007 r.
Naprzeciwko znajduje się plac – Piazza Municipio z najpiękniejszymi budynkami, w tym m.in. Palazzo Ducezio, gdzie obecnie urzędują władze miasta. Inne budynki warte zobaczenia to m.in. Palazzo Nicolaci di Villadorata, Chiesa del Santissimo Salvatore, Chiesa di Santa Chiara czy Chiesa di San Carlo al Corso (dwa ostatnie to kościoły z punktami widokowymi). Generalnie, ulica jest usłana kościołami, prawie jeden na drugim.
Miasteczko jest bardzo ładne, zadbane, ale zupełnie puste. Turystów mogliśmy zliczyć na palcach jednej ręki. Włochów było więcej, a najwięcej wtedy, kiedy nasza Bambina domagała się picia :)
Ok, może to kwestia sezonu (styczeń/luty), może pory dnia, ale i tak nic nie wskazywało, aby cokolwiek miało być otwarte w późniejszej godzinie. Nic to, zobaczyliśmy dużo, więc postanowiliśmy jechać dalej. No to pa pa Noto.
Sycylijskie plaże
Jechaliśmy samochodem wzdłuż wschodniego wybrzeża, zatrzymując się przy polecanych plażach. Oczywiście nie mieliśmy ze sobą kostiumów kąpielowych, ale perspektywa zejścia na plażę i zamoczenia stóp w Morzu Jońskim i tak była dla nas atrakcyjna. Pierwsza okazja miała pojawić się w malutkiej miejscowości Calabernardo. Miała, bo aż strach wyjść na piasek ;) Generalnie syf, brud, zimno… nieciekawie. Czy to znowu kwestia “sezonu”?
Kolejnym punktem była plaża w Lido di Noto. Tutaj było już trochę bardziej interesująco. Był piasek, trochę czyściej, można próbować kąpieli. Oczywiście nie było nikogo poza nami :) Zresztą my też długo tam nie byliśmy ;)
Było kiepsko. Plaże nas zawiodły, wioski rybackie również. Zero żywej duszy, otwartej restauracji, o toaletach z przewijakiem chyba nie muszę wspominać? Na szczęście jest coś co uratowało honor tej części Sycylii (pomijając Noto oczywiście). Mowa o malutkiej miejscowości Marzamemi.
Marzamemi
Pojechaliśmy tam trochę od niechcenia, trochę przy okazji. Bo skoro już zapuściliśmy się tak daleko, a mamy jeszcze czas, to co nam szkodzi? I to był strzał w dziesiątkę!
Jest to bardzo klimatyczne, urokliwe miejsce, zupełnie wyróżniające się spośród innych miast Sycylii. Niska zabudowa, ładne, zadbane domki, skromny, mały kościółek, a przede wszystkim te kolory, dodatki i ozdoby.
Czuliśmy się trochę jak w bajce, w innym świecie. Ściany domów są ozdobione doniczkami, a drzwi pomalowane na rzucające się w oczy odcienie kobaltowe i lazurowe.
Charakterystyczny jest również plac (Piazza Regina Margherita) z kolorowymi stolikami i krzesłami, które tylko czekają, aby usiąść, napić się kawy i delektować panującym tu spokojem i ciszą :) Tutaj, pora roku zadziałała na korzyść. Wiemy, że w sezonie potrafi tu być bardzo tłoczno i głośno.
Pachino
Ponieważ do zachodu słońca została jeszcze chwila ruszyliśmy dalej. Pojechaliśmy do Portopalo di Capo Passero. Nie sama miejscowość była dla nas celem, ale mała wysepka Isola di Capo Passero. Wcześniej półwysep, obecnie wyspa z twierdzą obronną, choć może więcej osób tu przybywa ze względu na plażę.
W drodze powrotnej jechaliśmy przez Pachino, o którym również chcielibyśmy wspomnieć. Dlaczego? Bo szczególnie zapadł nam w pamięć układ ulic: ciasne, prostopadłe i jednokierunkowe ulice. Geometryczny układ ulic, może trochę przypominać Barcelonę w miniaturze – obszary budynków są znacząco mniejsze, a i ulice są węższe (pomijając oczywiście kwestię samej architektury). Fajnie się jechało pod górę, co chwilę ustępując pierwszeństwa.
Z czego jeszcze słynie Pachino? Z pomidorów, tych koktajlowych (Pachino IGP) :) Generalnie, cały region jest usiany tunelami foliowymi, w których dojrzewają pomidorki.
Wszystkie te miejsca zobaczyliśmy na spokojnie w jeden dzień. Choć był to aktywny dzień, wykorzystany maksymalnie. Widzieliśmy piękne, barokowe Noto, urocze i zaskakujące Marzamemi, oraz mniej piękne i mniej urocze plaże. Może w sezonie wyglądają ciekawiej i zachęcają do kąpieli? Może kiedyś się przekonamy :)
Tymczasem zachęcamy Was do przeczytania naszego praktycznego podsumowania oraz wszystkich wpisów o Sycylii..