Podróży Shinkansenem ciąg dalszy – tym razem z samego rana pojechaliśmy do miasta oddalonego o 360 km od Kioto. Hiroszima, bo o niej mowa, to miasto, które zostało niemalże zmiecione z powierzchni ziemi po ataku bomby atomowej.
Ten dzień zapamiętamy na długo. I nie chodzi bynajmniej o jakieś śmieszne czy mrożące krew w żyłach przygody i historie. Tego dnia kilkakrotnie przeszły nas ciary, a w oczach pojawiły się łzy kiedy zagłębialiśmy się w tragiczne wydarzenia, które miały miejsce w 1945 roku w Hiroszimie i Nagasaki. Mieliśmy okazję spojrzeć na historię z zupełnie innego punktu widzenia, nie tylko z przekazów z podręczników do historii, które mocno skupiają się tylko na tym co dotyczy Polski, ale również z punktu widzenia osób, których kultura, sposób życia i radzenia sobie z problemami jest tak zupełnie inny od naszego.
Ale zanim o samej Hiroszimie, pokażemy Wam jeszcze jedno miejsce: kawałek dalej jest chram shinto i słynne olbrzymie Torii na wyspie Miyajima (znanej również pod nazwą Itsukushima).
W tym tekście przeczytasz o:
Podróż Shinkanenem do Hiroszimy
Pobudka wcześnie rano była standardem w trakcie tego wyjazdu. Tego dnia była wręcz konieczna, aby zdążyć na pociąg, który miał nas dowieźć z Kioto do Hiroszimy.
Był to kolejny przejazd w ramach którego miał okazję porządnie się rozpędzić. Wbrew legendom, w fotele nie wciska, ale jedzie się bardzo komfortowo i płynnie. Co do prędkości, to wcale nie czuje się tych 300 km/h, szczególnie podczas drogi wśród otwartych przestrzeni.
Po trwającej 2,5 godziny podróży dotarliśmy do Hiroszimy, gdzie od razu przesiedliśmy się na lokalny pociąg, który dowiózł nas do miejscowości Miyajimaguchi skąd płyną promy prosto na wyspę Miyajima. Po krótkim spacerze dotarliśmy do portu i stanęliśmy w kolejce do wejścia na prom. Oczywiście zarówno pociągi jak i prom są w cenie JR Pass, o którym poczytacie tutaj.
Promy krążą na wyspę Miyajima co chwilę, więc nie musieliśmy długo czekać aż podpłynie kolejny. Mając ciągle w głowie podróż Shinkansenem, spodziewaliśmy się nowoczesnej jednostki pływającej, która będzie naszpikowana technologią. Nic jednak bardziej mylnego. Podpłynął stary, wysłużony prom niczym się nie wyróżniający od tych którymi pływaliśmy do tej pory. Ponieważ na pokładzie nie było żadnych atrakcji, mogliśmy w pełni skupić się na wypatrywaniu bramy do chramu Itsukushima.
Tradycyjnie czerwona brama jest widoczna z daleka i stoi na straży chramu – był przypływ, więc woda zalewała ją od dołu.
Wyspa Miyajima i chram z wielką bramą torii
Po zejściu z podkładu nasze serca od razu podbiły daniele, które tutaj żyją i swobodnie otaczają przybywających turystów. Zwierzęta mimo, że dzikie to są przyjaźnie nastawione do podróżnych, którzy chętnie je dokarmiają. Uwaga, daniele to całkiem sprytne zwierzęta, więc trzeba uważać, aby nie wyjęły Wam z kieszeni map, papierów, które od razu są przez nie pochłaniane (ubrania tez potrafią zjeść) :) Oczywiście, nie wolno ich drażnić, zaczepiać, bo jak każde dzikie zwierzę potrafią się bronić, co może być bolesne dla człowieka.
Nie ukrywamy, że przez długi czas to nimi byliśmy bardziej zainteresowani niż znajdującą się w tle torii, ale po kilku próbach zjedzenia wszystkiego co ze sobą mieliśmy postanowiliśmy powiedzieć im sayonara.
Wzdłuż wybrzeża jest droga, która prowadzi bezpośrednio do chramu Itsukushima (jap. Itsukushima Jinja). Po drodze spotkaliśmy młodą parę, udającą się na japoński ślub, wraz z rodziną.
Wejście do chramu jest dodatkowo płatne, ale już po drodze jest dużo możliwości zrobienia ładnych zdjęć torii, więc wejście na jego teren polecamy tym, którzy są zainteresowani samą świątynią i zobaczeniem torii centralnie z przodu.
My oczywiście weszliśmy :) W środku zeszło nam sporo czasu i nie wiemy nawet kiedy woda zaczęła się oddalać. Spacerowaliśmy po głównych budynkach chramu, które są wzniesione na palach, tak aby w trakcie przypływu woda nie dostawała się do środka. Budowanie chramu tuż na brzegu było związane ze świętym statusem tego miejsca – przybywający musieli przepłynąć łodzią pod torii, a wychodząc nie mogli dotknąć stopą lądu, więc musieli dopływać bezpośrednio do chramu.
Kiedy wracaliśmy, można było niemalże stanąć pod torii – dopiero wtedy mogliśmy zobaczyć ją w całej okazałości, a jest co podziwiać, bo jest to największa brama torii na świecie (16 metrów). Ok, dodać tutaj trzeba, że torii znajdują się tylko i wyłącznie w Japonii, więc jak ktoś mówi, że jest największa w Japonii, to oczywistym jest, że poza krajem kwitnącej wiśni większej nie znajdziecie.
W trakcie odpływu można podejść pod same torii, więc warto zorientować się wcześniej w jakich godzinach są przypływy i odpływy.
W drodze powrotnej z chramu jest sporo sklepów, gdzie można kupić coś do jedzenia i pamiątki. Widać stąd również inne świątynie i budynki, w tym m.in. 5 kondygnacyjną pagodę.
Ponieważ mieliśmy dość napięty plan na ten dzień postanowiliśmy szybko ruszyć w kierunku małego portu i wrócić promem na stały ląd, a następnie pociągiem dojechaliśmy do Hiroszimy.
Hiroszima – miasto zniszczone w ataku atomowym
Z dworca kolejowego udaliśmy się bezpośrednio do Parku Pokoju (jap. Heiwa Kinen Kōen, ang. Peace Memorial Park) – jest to olbrzymi teren, upamiętniający wydarzenia z 6. sierpnia 1945 roku. To właśnie ten obszar był celem zrzuconej bomby atomowej, a dokładniej most Aioi, którym przechodziliśmy z dworca na teren parku (droga nr 183 na rzece Ota).
Był to (i jest do tej pory) charakterystyczny znak T – połączenie mostów, gdzie dokładnie miał celować pilot Paul Tibbets, ale bomba poleciała lekko na wschód. Zaznaczyć również trzeba, że bomba nie doleciała do lądu, ale wybuchła 580 metrów nad ziemią (to tak ku rozprawieniu się z mitem, że wybuch następuje po uderzeniu w ziemię).
Na zdjęciu poniżej widać makietę przedstawiającą most, w który celowano.
Wcześniej, przed atakiem, miejsce to było centrum politycznym miasta i dlatego zostało wyznaczone jako cel zrzucenia bomby. Ataki (pamiętajmy, że były ich dwa: Hiroszima i Nagasaki) miały zastraszyć Japonię i zmusić do kapitulacji. Skutki były tragiczne, w atakach zginęło 140 tysiący osób, chociaż liczbę ofiar bardzo ciężko oszacować, bo nie są to tylko osoby, które zginęły od wybuchu ale również od skażenia radioaktywnego i promieniowania w późniejszym czasie (kilkadziesiąt tysięcy osób).
Szliśmy parkiem od strony północnej w kierunku pomnika ku czci ofiar ataku, który znajduje się w centralnej części parku.
Najpierw naszą uwagę przykuł Pomnik Pokoju, zwany również Kopułą Bomby Atomowej (jap. Genbaku Dōmu, ang. Hiroshima Peace Memorial/A-Bomb Dome), wpisany na listę dziedzictwa światowego UNESCO. Jest to jeden z nielicznych budynków w Hiroszimie tuż obok miejsca zrzucenia bomby, który przetrwał wybuch i stał się symbolem ataków (aż dziw bierze, że kopuła nie runęła). Aktualnie trwają prace konstrukcyjne, aby budynek nie zawalił się w trakcie częstych trzęsień ziemi.
W północnej części parku znajduje się olbrzymi dzwon, do którego każdy może podejść i uderzyć jeśli jest przeciwny takim aktom przemocy na świecie.
Idąc dalej na południe minęliśmy Dziecięcy Pomnik Pokoju (jap. Genbaku no Ko no Zō, ang. Children’s Peace Monument) – kolejny symboliczny punkt na terenie parku. Z daleka, kształtem przypomina krzyż, ale nic bardziej mylnego. Jest to brązowa statua zakończona rzeźbą dziewczynki z żurawiem opartym na jej rękach.
Impulsem do stworzenia tej rzeźby była historia dziewczynki Sadako Sasaki, która miała 2 lata w momencie zrzucenia bomby atomowej. Podobnie jak i u wielu innych dzieci wykryto u niej chorobę – białaczkę, która była skutkiem ataku i ostatecznie doprowadziła do śmierci dziewczynki. Przed śmiercią dziewczynka chciała zrobić 1000 żurawi origami – wierzyła, że żurawie, które są symbolem długowieczności i szczęścia pomogą jej wyzdrowieć.
Niestety, nie udało się i dziewczynka zmarła nie osiągnąwszy założonego celu. Jej koledzy i koleżanki z klasy kontynuowali jej dzieło oraz zebrali fundusze na stworzenie rzeźby. Wokół pomniku ustawione są szklane pojemniki w których można zobaczyć żurawie z papieru.
Podążając dalej na południe dochodzimy do kolejnego pomnika, tym razem większego, pokaźnego, który może symbolizować rozmiar tragedii i jest centralnym punktem w parku. Jest to podłużny staw, z Płomieniem Pokoju (ang. Peace Flame) z jednej strony oraz cenotafem (ang. Memorial Cenotaph) z drugiej. To właśnie tutaj odbywają się coroczne uroczystości upamiętniające ofiary ataku.
Płomień pokoju jest kolejnym symbolem w parku – ma on płonąć dopóki dopóty wszystkie bomby nuklearne na świecie nie zostaną zniszczone. Cenotaf natomiast, symboliczny grobowiec, symbolizuje ochronę dla dusz poległych. Znajdują się na nim imiona i nazwiska osób, które były ofiarami ataku atomowego oraz które zginęły od następstw wybuchu bomby (do tej pory wiele ofiar jest niezidentyfikowanych, bo dokumenty mieszkańców Hiroszimy zostały doszczętnie zniszczone).
Polecamy również udać się do Narodowej Hali Pokoju dla Ofiar Bomby Atomowej (ang. Hiroshima National Peace Memorial Hall for the Atomic Bomb Victims) – jest to często pomijane miejsce przez turystów, a naprawdę warto zajrzeć, tym bardziej, że wejście jest za darmo! Schodząc w dół poznajemy historię, przyczyny ataku a na samym końcu trafiamy do okrągłej sali ukazującej krajobraz tuż po ataku.
Szczególnym miejscem jest znajdujące się tuż obok Muzeum Pokoju (ang. Hiroshima Peace Memorial Museum), do którego również koniecznie trzeba zajrzeć i… zaniemówić. Wstrząsające, szokujące, dające do myślenia.
Pokazuje historię, fakty, eksponaty i makiety. Możemy tutaj obejrzeć filmy z samej akcji zrzutu bomby atomowej, porównać makiety Hiroszimy ‘przed’ i ‘po’, poczytać na temat historii i przyczyn zrzucenia bomby (w bardzo przyzwoity i neutralny (!) sposób opisano kto i dlaczego zrzucił bombę), dowiedzieć się dlaczego Hiroszima, a nie inne, większe miasto zostało zaatakowane, zobaczyć oryginały listów jak również przerażające eksponaty: zniszczone, spalone ubrania, zęby, włosy ofiar itp.
Przedstawione były cienie ludzi – jedyne co po nich zostało. Duża część jest poświęcona skutkom ataku, chorobom, które odczuwalne były nawet przez kilkadziesiąt lat (a można by wręcz rzec, że odczuwalne są do dzisiaj).
Jest to jedno z tych muzeów, gdzie po przekroczeniu progu zostaje się pochłoniętym przez historię, tragiczne wydarzenia, pełne ofiar i strat, a w głowie pojawia się pytanie, jak można było dopuścić do czegoś takiego. Przechodziliśmy przez poszczególne sale niemalże ze łzami w oczach, a sprzyjała ku temu również atmosfera panująca wewnątrz: ludzie w ciszy i zadumie przechodzili i zatrzymywali się przy każdym pojedynczym eksponacie. Wejście do muzeum kosztuje symboliczne 50 groszy, ale nawet gdybyśmy mieli zapłacić dużo więcej to i tak warto.
Po tej dość smutnej i przygnębiającej wycieczce ruszyliśmy w stronę centrum miasta, aby zobaczyć jak zostało odbudowane niemalże od zera. Mimo, że Hiroszima kojarzy się głównie z atakiem, należy również zwrócić uwagę, na szybki rozwój tego miasta. Idąc ulicami mijaliśmy mnóstwo biurowców, wieżowców.
Na koniec udaliśmy się do Zamku w Hiroszimie (jap. Hiroshimajō), stanowiącego bardzo dobry przykład japońskiego zamku zbudowanego w samym centrum miasta. Zamek pochodzi z XVI wieku, jednak jak większość budynków został zniszczony w 1945 roku podczas ataku. Po 30 latach został jednak odbudowany.
Teren zamku otoczony jest fosą, a oprócz głównego budynku znajdują się tutaj chram i ruiny. Pięciopiętrowy zamek góruje nad drzewami, a z najwyższego piętra rozpościera się widok na całą okolicę.
Mimo, że godzina była jeszcze młoda, postanowiliśmy ruszyć w kierunki dworca, aby złapać pociąg powrotny do Kioto. Na dworcu byliśmy dużo wcześniej, więc udało nam się jeszcze coś zjeść po drodze, coś lokalnego oczywiście. Nie mieliśmy wystarczająco czasu na szukanie, więc weszliśmy do pobliskiej knajpki, aby spróbować lokalnego przysmaku – Okonomiyaki, czyli japońskich placków, naleśników z warzywami. Całkiem smaczne ale i tak hitem wyjazdu zostaje przepyszna zupa ramen.
Dworzec Kyoto
W Kioto byliśmy jeszcze przed zachodem słońca. Udaliśmy się więc na taras znajdujący się na dworcu. Udało nam się zobaczyć taki oto ładny widok na wieżę telewizyjną Kyoto Tower:
Pomimo, iż pokonaliśmy ponad 700 km nie byliśmy zmęczeni. Pogoda już zdecydowanie się poprawiła, więc pojawił się promyk nadziei, że może jutro zobaczymy trochę więcej Kioto.