W minioną sobotę wzięliśmy udział w kolejnym dla nas i pierwszym dla naszej Oliwii rajdzie rowerowym na orientację. Jak nam poszło? Czy stanęliśmy na pudle? Go team! :)
Tęskniliśmy za tym bardzo. Rowery, mapy, orientacja w terenie i współzawodnictwo. W 2016 roku zupełnie sobie odpuściliśmy rajdy Bike Orient z wiadomych powodów, ale wiedzieliśmy, że powiększająca się rodzina nie jest żadną wymówką czy przeszkodą aby brać udział w rajdach.
Wręcz przeciwnie, chcemy aby Oliwia brała udział razem z nami, aby od małego czuła wiatr w tych delikatnych, krótkich włoskach i spędzała czas na świeżym powietrzu. Z drugiej strony my również chcemy kontynuować nasze pasje i zainteresowania, ale tym razem z uwzględnieniem potrzeb najmłodszego członka rodziny. Chcemy pokazywać, że dziecko na pokładzie to nie jest powód aby zupełnie rezygnować z tego co sprawia nam przyjemność i frajdę.
W tym tekście przeczytasz o:
Przygotowania
Ucieszyliśmy się więc na myśl, iż sezon 2017 stoi przed nami otworem i na bieżąco śledziliśmy informacje na temat pierwszych rajdów w województwie łódzkim. Może nasze przygotowania nie były zbyt profesjonalne, nie przejechaliśmy jak kiedyś setek kilometrów i nie trenowaliśmy na mrozie, ale nasz zapał i optymizm wynagrodził te drobne braki i niedociągnięcia.
Nie to, że zupełnie nie byliśmy przygotowani :) Wcześniej już mieliśmy przećwiczone jeżdżenie z przyczepką, co sprawdziło się świetnie. Tak więc i tym razem wypożyczyliśmy przyczepkę rowerową, a dzięki Mitsubishi nie mieliśmy najmniejszego problemu aby spakować dwa rowery i przyczepkę do naszego L200 Monstera ;)
Rajd Bike Orient Powiat Wieruszowski
Rajd odbywał się na terenie powiatu wieruszowskiego, a start i meta były w Sokolnikach (nie mylić z Sokolnikami pod Ozorkowem!), do których z Łodzi dojechaliśmy w lekko ponad godzinę. Nie oznacza to jednak, że na miejscu byliśmy dużo przed czasem, bo jakoś z dzieckiem coraz bardziej się spóźniamy (a podobno praktyka czyni mistrza). Po odebraniu numerów startowych, zamiast rozgrzewki, ładowania węglami i napinania mięśni skupiliśmy się na pieluchach i ładowania mlekiem matki, co by Oliwia miała więcej siły :) W końcu najmłodszy uczestnik rajdu musiał dać radę ;)
Po raz pierwszy nie czekaliśmy niecierpliwie na mapy, nie zrobiliśmy rozeznania terenu, nie obmyślaliśmy w głowie trasy – przyjechaliśmy tutaj dla zabawy. Z założenia chcieliśmy zrobić 1-2 punkty, skupić się na okolicy i w pełni odetchnąć świeżym powietrzem.
Pomyśleliśmy sobie, że wyjątkowo nie będziemy robić jak największej liczby punktów, ale skupimy się na tych, które mogą być malownicze i dostępne z przyczepką (wiedzieliśmy, że z przyczepką nie podjedziemy pod każdy możliwy punkt kontrolny). W tej edycji nie było trasy rodzinnej, czego bardzo żałujemy, bo pewnie tymi punktami bylibyśmy najbardziej zainteresowani.
Na starcie było bardzo tłoczno. Widać po naszej rocznej przerwie, że popularność rajdów nie spadła, a pomimo niezachęcającej pogody uczestnicy dopisali. No właśnie, pogoda. Miało być kiepsko, zimno i miało padać. Na szczęście nie padało, było trochę wietrznie, ale większość czasu towarzyszyło nam słońce.
Również tym razem nie liczyliśmy każdej sekundy, aby jak najszybciej dostać mapę i wyczekiwać startu rajdu. Paweł poszedł spokojnie po mapę, pogadał, porobił zdjęcia, przyszedł z mapą, porobiliśmy kolejne zdjęcia, a w momencie kiedy rozległ się sygnał startu, zamiast wskakiwać na rower to my jeszcze do toalety, przygotować się, spojrzeć dopiero na mapę. Relaksik ;)
Wystartowaliśmy chyba jako ostatni. Nasz plan był prosty – jedziemy do punktu żywieniowego, a po drodze robimy kilka punktów w okolicach wsi Galewice. Większość punktów w tej okolicy to były “górki” lub “dołki”. Teren był dość płaski, więc o pięknych widokach ze wzniesień i podjazdach mogliśmy zapomnieć.
O dziwo, punkty były bardzo łatwe do znalezienia (więc chyba nie wypadliśmy z “orientacyjnej” praktyki przez ten rok przerwy ;-)). Niektóre znajdowały się tuż przy dróżkach leśnych, więc bez problemu można było podjechać z przyczepką, ale do niektórych wspinaliśmy się na własnych nogach. Nie śpieszyliśmy się od punktu A do punktu B. Przy każdym PK ucinaliśmy sobie pogawędkę z innymi uczestnikami, motywowaliśmy się, żartowaliśmy. Było po prostu miło i sympatycznie :)
Widzicie punkt kontrolny na zdjęciu poniżej? :)
Drogi w tym rejonie, po których jeździliśmy były dobrze oznaczone i bez problemu mogliśmy przejechać z przyczepką. Paweł twierdził nawet, że wygodniej jeździło mu się z przyczepka po leśnych traktach niż po asfalcie, gdzie hulał dość mocny wiatr (co przy jeździe z przyczepką może być uciążliwe).
A to był zdecydowanie najlepszy punkt, w całej naszej historii Bike Orientów. Punkt znajdował się na przejściu dla zwierząt nad drogą szybkiego ruchu. Nigdy nie byliśmy jeszcze w takim miejscu :)
Tak prezentowały się natomiast optymalne przebiegi na trasach Mega i Giga.
Rajd rowerowy z niemowlakiem? ;)
Podczas rajdów Bike Orient wiele osób się śpieszy, a my trochę jednak byliśmy zawalidrogami :) Mając w pamięci nasze doświadczenia z wcześniejszych edycji, gdzie niektórzy uczestnicy potrafili się wydrzeć, że ktoś jedzie środkiem drogi, staraliśmy się jednak dać się wyprzedzić, chociaż większość uczestników była bardzo wyrozumiała (pozdrawiamy szczególnie tych, którzy nie chcieli nas wyprzedzać!).
Dla nas było to zupełnie nowe doświadczenie. Mieliśmy czas na przerwę, zrobiliśmy sobie mini piknik po drodze, podczas którego Oliwia wybrała dalszą trasę, a z ciekawszych rzeczy widzieliśmy sarny na polach (tak, dla ludzi z miasta to też jest atrakcja!). Ostatecznie, nie dojechaliśmy do punktu żywieniowego, ale za to zrobiliśmy dwa dodatkowe punktu po drodze, łącznie zdobywając 5 punktów i robiąc 30 km!
Które miejsce ostatecznie zajęliśmy? Najwyższe możliwe! Dla nas było to miejsce pierwsze :) Dla organizatorów i innych uczestników może niekoniecznie. Pokonanie kilkudziesięciu kilometrów z 9-miesięcznym dzieckiem, po leśnych drogach, bezproblemowe znalezienie punktów kontrolnych i dotarcie do mety było dla nas osobistym zwycięstwem :)
Obyło się bez czekania na podwózkę w lesie, bez zmiany pieluch i bez większych, niespodziewanych atrakcji ;) Był to pierwszy rajd Oliwii, pierwszy numer startowy i pierwszy dyplom.
Był to również pierwszy taki rajd, gdzie w zupełności odpuściliśmy współzawodnictwo, a do innych uczestników śmialiśmy się, że i tak będziemy pierwsi na mecie… i byliśmy (co tam, że nie mieliśmy kompletu punktów)! I wiecie co? Był to chyba najfajniejszy rajd w jakim braliśmy udział :)
A cała ta nasza przygoda nie jest zmyślona, jak by ktoś nie dowierzał ;)
Z niecierpliwością czekamy na kolejną edycję Bike Orientu :)
Chętnie wrócimy też w te rejony już bez konkurencji, bo na uwagę zasługuje fakt, że jest tutaj kilka tras na orientację na stałe, więc każdy może na własną rękę “pobłądzić”. Czy to na rowerze, czy nawet na piechotę.
Paweł żałował oczywiście tylko, że nie mógł poszusować na tych wszystkich drogach Mitsubishi, którym przyjechaliśmy. A to też mógłby być niezły ubaw :)