Pogoda za oknem piękna, ale do momentu kiedy nie otworzy się okna. Zaczęła się jesień, temperatury spadają poniżej 0 stopni i coraz ciężej wychodzić na zewnątrz. O naszych ostatnich (?) podrygach na rowerach w mrozie przeczytacie w naszej relacji z ostatniego rajdu Bike Orient w sezonie 2015. Zapraszamy :)
Jeśli śledzicie nasz blog od dłuższego czasu, to co jakiś czas trafialiście na wpisy z rajdów rowerowych, w których braliśmy udział jako team readyforboarding.pl :) Od kwietnia, stawialiśmy się z rowerami w wyznaczonych miejscach i szukaliśmy punktów w najciekawszych zakątkach województwa łódzkiego (i nie tylko). Niestety, wszystko co dobre szybko się kończy i nieubłaganie nastał październik, a wraz z nim ostatni, finałowy rajd Bike Orient, tym razem pod Skierniewicami, a dokładniej w Puszczy Bolimowskiej.
W ramach rajdów jest również klasyfikacja pucharowa, którą wygrywają uczestnicy z największą liczbą punktów z 3 najlepszych edycji. Przed 4. rajdem, w klasyfikacji Mega kobiet prowadziła Kamila, ale różnice punktowe były tak małe, że wszystko miało się rozstrzygnąć dopiero na mecie ostatniego rajdu.
Bike Orient 2015 Puszcza Bolimowska
Organizatorzy nas zaskoczyli wcześniejszą godziną rozpoczęcia rajdu, więc już o godzinie 6.30 wyruszyliśmy w kierunku Skierniewic. Początkowo termometr wskazywał 2 st C, ale w miarę zbliżania się do bazy rajdu, temperatura spadała nawet do -6 stopni C!
My jesteśmy zdecydowanie ciepłolubni i normalnie w taką pogodę nie jeździmy na rowerach ;) Ma nam to w pierwszej kolejności sprawiać przyjemność, więc do tej pory nie wsiadaliśmy na jednoślady jak były ujemne temperatury. I specjalnie użyliśmy tu zwrotu “Do tej pory..” jest duża szansa, że to się zmieni, bo okazuje się, że nie jest tak źle. Na szczęście niska temperatura była jedynym negatywnym czynnikiem. Poza tym było bardzo słonecznie, bez kropli deszczu.
Start był zaplanowany na godzinę 9.00, ale oficjalnie rozpoczęliśmy o 9.10. Poza wczesniejszą godziną rozpoczęcia, organizatorzy przewidzieli więcej niż zwykle punktów kontrolnych – 13 (do tej pory było maksymalnie 11). Ponieważ tereny były zupełnie dla nas nieznane, nie miało dla nas większego znaczenia po której części od bazy będą rozsiane punkty. Jak tylko dostaliśmy mapę zaplanowaliśmy sobie trasę i po sygnale startu ruszyliśmy w kierunku punktu nr 7.
Może trochę za szybko ruszyliśmy, bo w złym kierunku, ale na szczęście szybko się zorientowaliśmy i wróciliśmy na szlak niebieski w kierunku grodziska. Pierwsze punkty mają to do siebie, że jedzie się w tłumie i z reguły ten tłum wie gdzie jechać :) Niemniej jednak warto patrzeć na mapę, bo kilka razy źle byśmy pojechali.
Początek był ciężki, bo jednak zanim organizm się rozgrzał to minęło trochę czasu, a dodatkowo przeziębienie dawało się we znaki. Palce u rąk prawie nam odpadały z zimna mimo ciepłych rękawiczek. Z PK nr 7 pojechaliśmy do PK nr 20 czyli rowu, do którego dało się łatwo dojechać (pomijając jedną zamkniętą drogę). Po tym punkcie, było nam już zimno tylko w palce stóp, a na górze całkiem komfortowo, można było jechać dalej :)
Kolejny – PK nr 12, również był łatwy do zlokalizowania, droga była prosta i dobrej jakości, zero piachów czy błota. Następnie pojechaliśmy w kierunku białej drogi (Droga Młynkowa), którą mieliśmy szybko przejechać do PK nr 3. Aż tak szybko jak planowaliśmy nie dało się jechać, szybciej by już było ścieżkami leśnymi, ale ważne, że do przodu :) PK nr 3 – Przepust chcieliśmy znaleźć od dołu, ale tutaj zawiodło liczenie metrów i ostatecznie wylądowaliśmy na zielonym szlaku, skąd rowem dotarliśmy do punktu.
Szybki powrót i jechaliśmy Drogą Durchową do PK 18. Trochę nas zastanawiał brak innych rowerzystów, ale jak to sobie zawsze mówimy “wszyscy już są daleko w przodzie ;) “. Dopiero przy skręcie do lasu spotkaliśmy grupę rowerzystów. Lampion był tuż przy ścieżce, więc nie musieliśmy schodzić nawet z rowerów w poszukiwaniu punktu. Stamtąd pojechaliśmy w kierunku żółtej drogi i jak tylko się na niej znaleźliśmy, spojrzałem jeszcze raz na mapę i albo nie umiemy liczyć do 13, albo zapomnieliśmy o jednym punkcie.
Okazało się, że jeden punkt był na skraju złożonej mapy i umknął nam ;) Byliśmy już na drodze utwardzonej i taka też doprowadziła nas do PK nr 4, który był ukryty przy rowie. Niestety nadrobiliśmy kilometrów i straciliśmy trochę czasu tutaj (optymalnie było jechać z PK 3 do PK4 i dopiero wtedy do PK8). Po PK nr 4 mieliśmy dłuższy odcinek (ok 7 km) bez żadnych punktów, jechaliśmy prosto do PK nr 1 – bufetu.
W bufetach nafajniejsze jest to, że są najłatwiejszymi punktami no i można spotkać większą grupę uczestników :) Tutaj też uświadomiliśmy sobie, że prawie nic nie piliśmy, bo woda w bidonach strasznie zimna, a na bolące gardło to nie najlepszy pomysł. To nie to samo co na poprzedniej edycji w Burzeninie, gdy wody na wręcz zabrakło (ale wtedy było grubo ponad 30 st C!). Wypiliśmy izotonika, zjedliśmy owoc i dalej w drogę do PK nr 19.
To był chyba pierwszy rajd na którym nie mieliśmy w ogóle oporów przed przecinaniem lasu. Z reguły wybieraliśmy drogi utwardzane, ale w tych rejonach drogi były tak dobrze oznaczone i przejezdne, że bez problemu można było skracać drogę. Do PK nr 19 dojazd był niemalże przez jakieś pole z ziemniakami czy czymś takim, więc mieliśmy okazję pojeździć po piachach w końcu :)
Następny w kolejności był PK nr 10 – mogiła. Tutaj kluczowe było znaleźć ścieżkę leśną od szlaku zielonego. Z drogi była słabo widoczna, ale Kamila wypatrzyła sprawnym okiem ścieżkę miedzy drzewami :) Przebitka była słaba, ale za jakieś 100 metrów ścieżka była już bardzo dobrze widoczna. Z PK nr 10 pojechaliśmy w kierunku punktu, który wydawał nam się najtrudniejszy do zlokalizowania – PK nr 2. Kluczowe było trafić w odpowiednią przesiekę pomiędzy domami, odmierzyć odległość i znaleźć odpowiedni rów. Dzięki dobremu wyjazdowi z PK nr 10 udało się łatwo znaleźć odpowiednią przecinkę między domami.
Rów na PK nr 2 był bardzo dobrze widoczny, gorzej już z lampionem. Na szczęście udało się (choć trochę nas pokuło wszystko co rosło wokoło). Z PK nr 2 pojechaliśmy do PK nr 5 – cmentarz z I Wojny Światowej. Nie zwróciliśmy uwagi, że zaplanowaliśmy trasę z drugiej strony rzeki, ale na szczęście to był tylko rów i udało się go bez problemu pokonać na pieszo. Następnie PK nr 8, kolejny cmentarz i lampion skrzętnie ukryty :)
Mieliśmy dobry czas i tylko jeden punkt do znalezienia – PK nr 6 (kępa krzaków). Była to jedna z kilku kęp w polu, ale lampion było widać z daleka.
Z kompletem punktów rozpoczęliśmy finisz i po 4 h 15 min przekroczyliśmy linię mety :) Czas dla nas niemalże rekordowy, ale Kamila zajęła 4 miejsce, a tym samym nie była “na pudle” ani tej edycji ani Pucharu Bike Orient. Trochę szkoda, ale cieszy niezmiernie fakt, że sami widzimy postęp. Idzie nam coraz lepiej, a tym samym sprawia nam to coraz większą frajdę :) Już nie gubimy się tak często, szybciej łapiemy orientację (tak, nawet Kamila!) a towarzyszą temu super emocje i atmosfera :)
Dodatkowo, przekonaliśmy się, że nawet jeżdżenie w zimnie może sprawiać przyjemność, trzeba się tylko przemóc i po prostu wyjść z domu :)
Wjechaliśmy na metę zmęczeni, ale nie styrani jak ostatnio (chociaż może to oznacza, że mogliśmy dać z siebie więcej?). Organizatorzy jak zawsze zapewnili ciepły posiłek (nawet zupę wegetariańską!) i grilla. Niestety tym razem nie mogliśmy zostać do końca, więc po pożywieniu się, pogadaliśmy trochę z innymi uczestnikami i wróciliśmy do Łodzi.
Jak zawsze gratulujemy wszystkim uczestnikom, którzy brali udział i mamy nadzieję, że bawili się równie dobrze co my. Organizatorom dziękujemy za kolejny super rajd no i już nie możemy się doczekać kolejnego sezonu :)