Nasz pobyt na Wyspach Kanaryjskich postanowiliśmy wykorzystać maksymalnie w myśl zasady: nie wiadomo czy jeszcze kiedyś tu wrócimy i nie ograniczyliśmy się tylko do Teneryfy.
Przynajmniej możemy powiedzieć, że byliśmy “na Wyspach Kanaryjskich” a nie tylko “na Teneryfie” ;) Zobaczyliśmy jeszcze dwie inne wyspy, a pierwszą z nich była Gran Canaria – trzecia co do wielkości wyspa archipelagu, za to ludność tu mieszkająca stanowi połowę ludności całych Wysp Kanaryjskich (z czego połowa zamieszkuje stolicę – Las Palmas GC).
W tym tekście przeczytasz o:
Podróż pomiędzy wyspami
Dostać się na Gran Canarię można na dwa sposoby: promem lub samolotem. Cena podobna a różnica w czasie trwania podróży – kolosalna! Wybraliśmy więc samolot linii lotniczych Binter (tą samą linii lecieliśmy z Fuerteventury na Teneryfę). Są to linie hiszpańskie, którymi podróżują raczej lokalni mieszkańcy – byliśmy chyba jedynymi obcokrajowcami (i jako obcokrajowcy zapłaciliśmy odpowiednio więcej za sam bilet).
Nasz lot na Gran Canarię był o 8 rano z Santa Cruz, więc na lotnisku byliśmy kilka minut po 7.00 (byliśmy pierwszymi wchodzącymi do terminalu – czynny właśnie od 7.00!).
Samochód udało nam się zostawić na miejscach parkingowych wypożyczalni samochodów – dobry patent jeśli wypożyczyliście samochód na lotnisku ;) Lecieliśmy małym samolotem, ale podróż była całkiem komfortowa. Dostaliśmy nawet wodę, jakieś przekąski. Cały lot trwał lekko ponad pół godziny, więc stewardessy śpieszyły się ze wszystkim jak mogły – ledwo rozdały ciastka a już musiały sprzątać i szykować się do lądowania.
Wylądowaliśmy o 8.40 na lotnisku poniżej Las Palmas, gdzie czekał na nas człowiek z wypożyczalni samochodów, który podwiózł nas małym busikiem do auta. Jeżeli macie mało czasu warto wynająć samochód nawet na jeden dzień. Koszt nie jest duży, a można naprawdę o wiele więcej zobaczyć.
Stolica Gran Canarii
Kiedy już odebraliśmy samochód pojechaliśmy do stolicy – Las Palmas de Gran Canaria. Była niedziela rano, pustki na ulicach. Udało nam się zaparkować na jednej z bocznych uliczek nieopodal starego miasta. Poszliśmy w kierunku najważniejszego punktu – Catedral de Santa Ana, której budowa rozpoczęła się w XV wieku i trwała aż 350 lat.
Tuż obok znajduje się polecane muzeum Casa-Museo de Colon. Wbrew temu co jest napisane w przewodnikach wstęp jest płatny. W środku jest duża ekspozycja dotycząca okresu Wielkich Odkryć Geograficznych z podróżą Kolumba do Ameryki na czele. Właśnie Kolumbowi poświęcona jest duża część wystaw (m.in. rekonstrukcja jego kajuty, dzienniki z podróży itp). W muzeum żyją dwie papugi, co dla niektórych jest największą atrakcją ;)
Jeśli macie czas warto tutaj zajrzeć, ale jeżeli macie tylko jeden dzień to może być szkoda czasu na to muzeum.
Przeszliśmy się jeszcze po starym mieście (rozkładały się tam również stragany z dobrem wszelakim).
Wróciliśmy do samochodu skąd udaliśmy się na plażę Playa de las Canteras – 3 km jasnego piasku w stolicy wyspy. Aby znaleźć w okolicy miejsce do parkowania trzeba mieć bardzo dużo szczęścia i cierpliwości – nam zabrakło oby dwu i ostatecznie zaparkowaliśmy na płatnym parkingu nieopodal. Plaża jest naprawdę fajna, duża, wzdłuż biegnie promenada, w najbliższej okolicy znajduje się sporo sklepów.
Na końcu jest nawet centrum handlowe z Carrefour i Primarkem (już drugi na Kanarach!), ale oba sklepy były zamknięte (w końcu niedziela…). Krótki odpoczynek na plaży i ruszyliśmy w kierunku polecanym przez kilka (nawet spotkany po drodze) osób – Agaete.
Agaete – zupełnie inne Kanary…
Odległości między miejscowościami nie są duże, a i drogi są całkiem dobre więc sama podróż zajęła nam jakieś 20 min. Już przy wjeździe do Agaete zobaczyliśmy mnóstwo samochodów parkujących na poboczu. Interes parkingowy kwitnie, za 2 euro znajdzie się bez problemu miejsce na jednym z prywatnych parkingów. Poszliśmy najpierw na deptak i szliśmy nim kawałek do “portu”. Pogoda była świetna! Dzięki bardzo dobrej widoczności było widać nawet Teneryfę z górującym wulkanem Teide!
Po drodze jest mnóstwo sprzętu do ćwiczeń, więc jakby kogoś nagle naszła ochota może sobie poćwiczyć na orbitreku. Miasteczko i widoki są cudne! Przypomina trochę miasta z greckich wysp z biało-niebieskimi kolorami, ale i kanaryjskimi drewnianymi balkonami.
Jest tu również mała plaża i mnóstwo restauracji (serwującymi nie tylko owoce morza ale i oczywiście fast foody). Warto przejść się kilkoma uliczkami, deptakiem oraz podejść do Iglesia de Nuestra Senora de la Concepcion. Co ciekawe, jadąc do Agaete jest mnóstwo drogowskazów na Dedo de Dios (Palec Boży), ale na próżno szukać tej skały – została zniszczona w 2005, ale jak ktoś ma ochotę może zobaczyć miejsce, gdzie się znajdowała.
Neo-Gotycki Arucas
Następnie cofnęliśmy się do miejscowości Arucas nieopodal Las Palmas. Znajduje się tutaj olbrzymi neo-gotycki kościół Iglesia de San Juan – przypominający barcelońską Sagradę Familię.
Wokół znajduje się wiele wąskich uliczek, którymi warto się przejść.
Jako, że było już dobrze po południu postanowiliśmy coś zjeść w polecanej przez Lonely Planet knajpce Tasca Jamon z prosiaczkiem w logo. Jedzenie może nie zachwycało wyglądem ale było całkiem smaczne :)
Królowa plaż?
Po krótkim odpoczynku wyruszyliśmy dalej w kierunku południowym – do Maspalomas z Playa del Ingles na czele. Porównując Arucas i Maspalomas można pomyśleć, że ląduje się na zupełnie innej wyspie. Zewsząd uderzają nas liczne hotele, centra handlowe, restauracje, markety – trafiliśmy do mekki turystyki na Gran Canarii. Atmosferę tej miejscowości najlepiej obrazują poniższe zdjęcia – były one zrobione na jednym placu. Gdzie się nie obejrzeć mamy knajpy: chiński bufet, restauracja włoska, niemieckie piwo, lodziarnia i, uwaga, jest hiszpański akcent: Paella :)
Korzystając jeszcze ze słońca, rozłożyliśmy się na plaży, ale warunki nie były zbyt sprzyjające – silny wiatr sprawił, że czyszczenie sprzętu i ubrań z piachu zajęło nam tyle samo czasu ile leżenie na słońcu. Zapakowaliśmy się i ruszyliśmy w kierunku lotniska aby oddać samochód i zdążyć bez problemu na samolot.
Sama plaża i wydmy nie zrobiły na nas większego wrażenia. Fakt teren jest ogromny, plaża długa a wydmy ogromne… ale jakoś tak dla nas chyba jednak wygrywa Teneryfa :)
Cran Canaria w 16 godzin!
Był to bardzo intensywny dzień. Dzięki wynajętemu samochodowi byliśmy w stanie zobaczyć bardzo dużo miejsc zarówno na północy jak i na południu. Dwie plaże, cztery miasta, ponad 300 km na liczniku auta i kolejne kilkaset na liczniku samolotu, a wszystko od 6 do 22 :) Może dla niektórych to krótko. W naszych sercach wygrywa jednak Teneryfa! Ale o tym jeszcze napiszemy…